bobrzanie.pl – to co istotne w Bolcu, Bolesławiec, informacje, blogi, sport, rozrywka, humor, imprezy, wideo

Imperium z perspektywy Paryża

Przy wlocie do Ocic z Gościszowa stoi taka smutna różowa buda. Swego czasu najmodniejszy lokal rozrywkowy południowych dzielnic wichury. Na ścianie widnieje naniesiony emulsją i pędzlem ławkowcem „szyld” METROPOLIS. To było bezwzględne uderzenie. Cios. Przyjezdni z Wolbromowa, czy Mściszowa wiedzieli, że tu nie ma żartów. Minęło parę lat. Dziś Metropolis jest już tylko wspomnieniem.

Tutaj trwa wojna. Żywioły i przyroda. Odwieczna i bezwzględna walka o przetrwanie. Kto chce zaistnieć i mieć swoje 5 minut – prze do cywilizacji. Każdy rozumie mechanizmy autopromocji, dlatego też na portalu Nasza Kiełbasa, w polu miejsce zamieszkania wpisuje: London, Paris, New York, Wrocław i dopiero drobnym druczkiem w aneksie dopisuje Czerna, czy Węgliniec.

Świat to za mało!

Światowcy, w każdy weekend, aby nie tracić czasu na przeloty przez ocean i narażać się na jet lag wybierają się tedy, wiedzeni czystym pragmatyzmem do Bolesławca, który jest jak świat w miniaturze.
Patryk w piątek odkurzył na lwóweckim cepeenie kompaktową, czerwoną betę trójkę i zawiesił na lusterku nowy wunderbaum o zapachu wanilii. Przed samym wyjazdem zatankuje LPG za 2 dychy. Instalacje robił za 3 stówy kolega z technikum. Nie ma zaworu na butli i zwyczajnie szkoda, żeby się ulotniło przez noc tej gaziury za dużo.

Najazd Cymbrów i Teutonów na imperium dokonuje się w zasadzie co tydzień. Przybywają zewsząd. Około godziny 18-19 stają u granic i rozpoczynają swoje obrzędy, które poprzedzą szturm.
Wódkę piją z plastikowych kubków, z dachów wozów, co lat mają tyle, ile te dziewczyny, które nimi przyjeżdżają. Zwykle, w każdej z obniżonych (german style), wytuningowanych „optycznie” w działach moto lokalnych marketów – bryk siedzi 3 wojowników i ze 3 amazonki.
Czasem da się upchnąć i siódmego. Jeśli trzyma reżim dietetyczny.

Piją tę wódkę z dachów, jak ze stołów – bo w środku imperialiści kroją niemiłosiernie. Podobnie z resztą jak za tę odgrzewaną pizzę, która w smaku przypomina rozmoczoną paździerzową meblościankę z okresu późnego Gierka.

Dlatego na zewnętrznym zjeść można również gorącego psa z sosem punickim 'a 5.50 sztuka z uchwytem ze świecowanego papieru. Dzisiaj gra na rozkrętce DJ Terry McCane (z domu Kiełbasa) z Gryfowa, a od 22.00 DJ Master World Class (de domo Picęga) z Czerwonej Wody.

Dziewczyny przebierają się w samochodach. Bo szatnia kosztuje 2 złote od sztuki odzieży. Widok jest przepyszny, gdy zimną październikową nocą wyciskają się z tych bryczy, w miniówkach, bikejach i różowych rajtach, których szwy z braku luster wiją się im wokół krzepkich nóg, jak węże po pniu jabłoni.

Wewnątrz jest już high class. Podkręcony bass. Dialogi stają się zbędne. Każdy jest z wielkiego miasta – to wiadomo. Jest już tylko kryterium twarzy, kabony w kabzie. I tego, kto czym przyjechał. Wiadomo, że właściciel „piątki” ma znacznie większe szanse założyć łychę, a potem przetestować tylne siedzenie – niż właściciel zagazowanego Mondeo kombi z 1993 roku. Syndrom zaparowanych szyb na rondku koło POM-u. Syndrom podpierania drzewka w dwie osoby. A, że urok osobisty krótkotrwały bywa, bo browar rozwodniony – to chybcikiem się robotę robi.
Najgorzej jak dostanie się wtedy trafienie „długimi” od kolejnych romantycznych kochanków. Niefart. Ale wliczony w koszty.

Pod dachami Paryża

Niższe szarże obijają się pod cmentarzem. Tymczasem elity celują w stolicę. W Paryżu rządzi high society. Nastrój zapewnia sam mer miasta, bądź potomstwo. Nawet w popielniczkach można trafić na ich konterfekty. Pod łukiem triumfalnym swinguje Albercik, co ma już jakieś 2 promile i umówił się tu z dziewczyną swoją – Marie Belle, która jednak na Gare du Nord wsiadła w pośpiechu, w nie ten TGV i wylądowała w Nowogrodźcu. Teraz Albercik, z sercem złamanym – chce wskakiwać w Renaulta Coupe i jechać po nią, ale ona odpowiada mu przez telefon, że siedzi już w innym TGV i wraca. Ale czas płynie, a jej nie ma. Telefon odpowiada, że abonent jest poza zasięgiem. Parole, parole…

Albercik sam wraca w okolice Champs-Élysées gdzie dobija się trzema lufami Złotego Kłosa (oreille d’or), wniesionego przez kolegów z wojska i rozlewanego pod stołem.
Przy samej wieży Eiffla panowie biją się po mordach. Mały wali wielkiego raz, ten stoi. Robi się wesoło. Paryżanie patrzą z zaciekawieniem. Mały poprawia. Duży zachwiał się.

-Co kurwa?! Co blaszany kutasie!
(wolne tłumaczenie z francuskiego – może być mało ścisłe).

Mały celuje raz jeszcze – tym razem skutecznie. Duży osuwa się w końcu po ścianie baru na podłogę. Wynoszą go.
Ja lałem się tu w zeszłym miesiącu trzy razy! – informuje mnie z uśmiechem Pierre.
A właściwie dlaczego? – pytam.
Nie mam bladego pojęcia. Pewnie dlatego, że byłem nawalony w trupa, a goście mieli akcent z Seine Saint Denis. – odpowiada lekko bełkotliwie i wlewa w siebie wiadro piwa.

Albert się zupełnie obrzygał! – melduje Marcello.

– Narzygał mi zdaje się do kaptura. Możesz sprawdzić?

Sprawdzam. – Tylko cię drasnął odłamkiem.

Albert jest już tak zbetonowany, że tylko się kiwa, uśmiecha jak debil i toczy w koło sztywnym jak łopata wzrokiem. Pudło na oczy. Paw przysiadł na kieszeni jego błękitnej koszuli.

Od strony La Defense nadciąga kolejny konflikt. Środowisko paryskiej Bohemy  jakieś rozdrażnione tej nocy. Tym razem wychodzą się  lutować na Place de la Concorde. Jakiś leszcz ląduje na schodach, gdzie dosięga go kilka artystowskich kopniaków w nerki.

Wszystkiemu ze stoickim spokojem przyglądają się taryfiarze. W tle rozbrzmiewa Joe le Taxi.

Krzyczy szczuplutka madmoiselle. – Zostawcie go kurwa! Pojebane skurwysyny! Wy idioci!

Wszystko się rozmywa, rozłazi trawione dogłębną wilgocią października.

Gilotyna etanolu godzi wszystkich około 4 nad ranem. Liberté, égalité, fraternité

Lud i wojownicy odjeżdżają smętnie, znów pokonani, spod bram imperium. Kilka dowartościowanych mesdames, kilku zaspokojonych chevaliers. Mieszczuchy, cyganeria i intelektualne elity opuszczają ulice Paryża.

Koło południa, jak puści bezwzględny uścisk wódczanego jadu, wszyscy wrócą z tych międzynarodowych wojaży na łono swojskiego powiatu. Bolesławieckiego, lwóweckiego, złotoryjskiego.

Gdzie będzie ich, zwyczajnie i po polsku, na kacu łeb napierdalał.

Exit mobile version