bobrzanie.pl – to co istotne w Bolcu, Bolesławiec, informacje, blogi, sport, rozrywka, humor, imprezy, wideo

Port wielki jak świat

Taniec brzucha w Wielką Sobotę i dyskoteka w Wielki Piątek. Riksza między limuzynami, ludzie z nartami i deskami snowboardowymi, płynący promem na stok . Zbór Świadków Jehowy między kościołem baptystów a świątynią pokrytą chińskimi znakami. Vancouver to niesamowita różnorodność wszystkiego. Można odnieść wrażenie, że mało kto z mieszkających tu ludzi urodził się w Kanadzie. Każdy jest skądś. Jedno z pierwszych pytań padających, gdy ludzie się poznają, brzmi: Skąd jesteś?

Ludzie, dla których angielski jest podstawowym językiem to mniej niż połowa mieszkańców Vancouver. Jeden z zakładów fotograficznych szukający pracownika zastrzega, że 70 procent jego klientów nie mówi po angielsku.

Nigdy nie wiadomo czy w poszukiwaniu pracy bardziej przyda się kantoński lub mandaryński, czy może rosyjski. Angielskiego można czasem wcale nie znać.

Żarówiasto – pomarańczowe niedźwiedzie przy stacji metra Langara/49 nawet wieczorem rzucają się w oczy jako symbol tej różnorodności. Wielkie centrum kultury chorwackiej, chiński ogród, Indianie zgadzający się na przeprowadzenie Olimpiady na ich terenach. Może to pobieżna obserwacja, ale mam wrażenie, że wszyscy ludzie żyją tu w jakiejś symbiozie. I nie jest to wynik tolerancji tylko narodowości dla narodowości czy religii dla religii. Tutaj szokujący strój, fryzura, nadmiar kolczyków czy tatuaży nie wzbudza chorego zainteresowania jak nad Wisłą czy Bobrem, tak samo jak homoseksualizm nie zmusza do życia w konspiracji.

Zastanawiam się, czy wzajemna tolerancja i akceptacja nie bierze się właśnie z różnorodności i z tego, że mało kto jest stąd. Ludzie przyjeżdżając tutaj nie mają szans na osiągnięcie dominacji swojej rasy, kultury czy religii i muszą zaakceptować panujące tu zwyczaje. Wszyscy są jakąś mniejszością. Przybywając tutaj muszą zaakceptować panujący porządek.

Porządek w tutejszym rozumieniu to poszanowanie pewnych zasad bez ich nadmiernego egzekwowania przez państwo. Tutaj prawie nie sprawdza się biletów. Na dobrą sprawę można pokonać i 50 km przez miasto bez wydawania pieniędzy. Ale bilety się kupuje. Każdy pamięta pochodzący z dużych miast w Polsce studencki zwyczaj podawania przy wysiadaniu skasowanych biletów autobusowych tym, którzy wsiadali. Tutaj bilet ważny jest co najmniej półtorej godziny i nawet gdy jego ważność wygasa za 5 minut, można dojechać na nim do końca kursu, co czasem trwa nawet pół godziny. Nikt jednak biletów sobie nie podaje. Kontrolerzy w metrze są grzeczni i kulturalni, a zajmują się bardziej bezpieczeństwem pasażerów niż szukaniem kasy dla swojej firmy w kieszeniach nieuczciwych czy zapominalskich.

Dodatkową zaletą pań chroniących metro jest ich uroda. Chyba zatrudniał je jakiś esteta. Polskie określenie „kanar” zupełnie nie pasuje do uśmiechniętych uroczych dziewcząt z obowiązkowo rozpuszczonymi długimi włosami. Istnieje polska teoria mówiąca o tym, że skoro i tak jedna czwarta pasażerów komunikacji publicznej w Vancouver śpi, to panie kanarki mają stanowić po prostu inspirację dla snów. (Kolejna czwarta część pasażerów pije kawę, a następna słucha muzyki i czyta. Pozostali robią to wszystko jednocześnie.)


Choć w Vancouver rowery kradną i rozbierają na części, choć bardzo uważają, aby zamykać mieszkania i domy, choć starają się nie nosić przy sobie gotówki, a 1/3 kierowców zakłada wielkie blokady na kierownicę swoich aut – trudno nie czuć się tutaj bezpiecznie. Statystyki mówią, że w Kanadzie jest niewielka przestępczość. Lepsze od statystyk jest wewnętrzne przekonanie, że mogę spokojnie o 2 w nocy iść przez miasto ze sprzętem foto i nie bać się.

Nawet Hastings, ulicę żebraków, biedoty, meneli, lumpenproletariatu i ćpunów można przebyć bezpiecznie, bo ludzie ci nie są agresywni. Być może dzięki sąsiedztwu komendy policji.

Policja to też specyficzne zjawisko. Kiedy pytasz policjanta o drogę, tak bardzo stara ci się pomóc, że masz wrażenie, iż zaniósłby cię chętnie do poszukiwanej stacji metra, gdyby nie obowiązki. Policjantka potrafi wyszukać dla ciebie w swoim służbowym komputerze najbliższą placówkę twojego banku. Uśmiechy i uprzejmość znikają, kiedy policja interweniuje. Stanowczo, szybko, zdecydowanie i bez sentymentów. To że rozrabiaka z pubu leży skuty na ulicy twarzą do chodnika i czeka, aż przyjedzie po niego drugi radiowóz nie stanowi problemu.

Policja może, a nawet potrafi sprawdzić bilet w  metrze, ale nie musi się przejmować źle zaparkowanym samochodem. Do takiego auta przyjeżdża laweciarz, który zabiera samochodzik na parking. Przychodzi w tym momencie właściciel samochodu i… nie krzyczy, nie błaga, tylko wdaje się w pogawędkę z laweciarzem. Zapłacenie za usługę i odebranie auta jest nieuniknione, więc po co się denerwować?

Prościej, szybciej i taniej jest zastosować się do obowiązujących norm i przyjąć je jako swoje. Ogromna liczba żyjących tu ludzi musiała w swoim życiu stanąć przed problemem: co zrobić, żeby poczuć się tutaj jak u siebie? Naprawdę nie jest łatwo spotkać kogoś, kto urodził się w Vancouver, dużo prościej poznać ludzi ze Sri Lanki, Indii, Iranu, Rosji, Australii, Anglii, Francji, Niemiec, Chin, Korei, czy Japonii.


Vancouver naprawdę pasuje do słów „jest port wielki jak świat” z piosenki „”Port Amsterdam”.

Promem na stok narciarski płynie sobie facet o urodzie samuraja z hollywoodzkich filmów. Ogromna deska snowboardowa, kombinezon z napisem TAJGA. Siedząca z nim w seabusie para rozmawia po czesku, a staruszka obok czyta gazetę pokrytą chińskimi znakami. Trudno czuć się tutaj obco.

Exit mobile version