bobrzanie.pl – to co istotne w Bolcu, Bolesławiec, informacje, blogi, sport, rozrywka, humor, imprezy, wideo

Obudzone demony nietolerancji

Przestrzeń warszawskiego Krakowskiego Przedmieścia przed Pałacem Prezydenckim była w kwietniu zajęta przez ludzi tak różnych, jak tylko potrafią różnić się ludzie. Dziesiątki, setki, tysiące osób przychodziło tam m.in. ze względu na siebie i to, że czuli potrzebę oddania hołdu ofiarom katastrofy smoleńskiej, uczestniczenia w ten sposób w żałobie. Ot, po prostu, zwyczajny gest, który jednak głęboko zakorzeniony jest w naszej kulturze. Gest przy tym na tyle wyróżniający nas wśród innych narodów, że relacjonowały to z zaciekawieniem media z całego świata.

Ta sama przestrzeń od wielu dni zapełnia się tłumem. W kwietniu ludzi sprzed Pałacu wiele dzieliło, ale łączyła ich jedna myśl, jeden cel. Teraz w tłumie szyderców, przedrzeźniaczy i naśmiewców panuje jeden duch, jedno ciało. Świadomie bądź nie poddają się magii zbiorowości, by wykrzyczeć swój brak szacunku dla tych, którzy są inni niż oni, dla tych, którzy nie płyną w nurcie społecznych zachowań promowanych przez mainstreamowe media.

Poniedziałkowy seans wyuzdanego braku tolerancji dla inności wzbudził we mnie odrazę. Krakowskie Przedmieście w kwietniu budziło nadzieje i dawało otuchę, gdy myślało się o przestrzeniach społecznych, w których żyliśmy. I ci, którzy wtedy przybyli pod Pałac i ci, którzy byli tam w inny sposób czuli, że coś ich odmienia w tym społecznym aspekcie. Ludzie czuli m.in. potrzebę odrodzenia w tej przestrzeni autentycznej tolerancji, która od dawien była przecież cechą polskiej rzeczywistości. W sierpniu to samo miejsce stało się sceną wyszydzania tych nadziei i gremialnego zabijania otuchy w ludziach, którzy niekoniecznie podzielają poglądy rozsierdzonego tłumu.

Byłem niedawno na wschodnich ziemiach przedwojennej Polski. Byłem we wsiach, miasteczkach i miastach, w których stoją jeszcze, choć czasem w ruinie, kościoły katolickie, ormiańskie i grekokatolickie, gdzie stoją cerkwie i synagogi. Trzeba pojechać do Bursztyna na Podolu, żeby zobaczyć kościół sąsiadujący przy tej samej ulicy z synagogą. Bo w ówczesnej Polsce tolerancja była chlebem powszednim. Takiej tolerancji Europa wtedy nie znała. I ta Europa chce podobno uczyć nas jej teraz.

Po tej podróży szczególnie razi mnie obraz ludzi, dla których krzyż stał się największą przeszkodą. Ale nie tylko o krzyż im przecież chodzi. W jednej ze scen, pokazanych w telewizji, młoda kobieta patrzyła z kpiną w oczy obrończyni krzyża przed Pałacem i mówiła do niej, że nie ma nic przeciwko krzyżowi, ona po prostu szydzi z NIEJ i bardzo ją to bawi …

Byłem w czerwcu w Warszawie, byłem wieczorem na Krakowskim przed Pałacem Prezydenckim. Pod krzyżem stało kilka osób, które po chwili zamyślenia czy modlitwy szły dalej. Ani estetycznie, ani pod względem porządku w tym miejscu, ani światopoglądowo krzyż ten nie wadził nikomu. Już wtedy spowszedniał w tej przestrzeni. Trzeba było dopiero politycznego sygnału, by nagle tłum zaczął upominać się o naruszanie przez krzyż wszelkich możliwych „norm”. Norm czego?

Wiara i jej brak, poglądy polityczne, postawy społeczne dzielą społeczeństwo jak zawsze. I te podziały przechodzą nawet przez rodziny. Nie życzyłbym żadnemu z „obrońców norm”, by po przekleństwach rzucanych w ludzi pod krzyżem obróciła się do niego jego matka, kuzynka, wujek czy dobry sąsiad z ulicy. A może właśnie tego trzeba niektórym, by zrozumieli, że tolerancji nie nauczą się za sprawą haseł wystrzeliwanych z głośników homoseksualnych parad implantowanych nam z Zachodu jak niegdyś pierwszomajowe pochody ze Wschodu. Tolerancja to bowiem codzienny szacunek dla drugiego człowieka dlatego, że jest człowiekiem i mimo, że ma inne poglądy.

Exit mobile version