bobrzanie.pl – to co istotne w Bolcu, Bolesławiec, informacje, blogi, sport, rozrywka, humor, imprezy, wideo

Handlował dnia siódmego po całym swym trudzie

Należę do tych prostaczków, których w popłoch wprowadza dzielenie włosa na czworo. Na przykład strasznie podoba mi się Arystotelesowska definicja prawdy głosząca, że „powiedzieć, że istnieje, o czymś, czego nie ma, jest fałszem. Powiedzieć o tym, co jest, że jest, a o tym, czego nie ma, że go nie ma, jest prawdą”. Jeśli ktoś twierdzi inaczej, ma ze mną problem. Ponieważ z pewnością zapytam, co ma na myśli, twierdząc odwrotnie niż powyżej.

To jest bardzo komfortowa sytuacja tak postrzegać świat. Co prawda, istnieją okoliczności, które stanowią jawny zamach na klasyczną definicję prawdy, ale coś, co nazywa się „paradoksem kłamcy” (proszę zauważyć – paradoksem!), nie ma mocy odebrania mi nieznośnej pewności, że „dane zdanie A jest prawdziwe wtedy i tylko wtedy, gdy stan faktyczny opisany przez zdanie A ma rzeczywiście miejsce”.

Jasne, że czasem rozbijamy się o definicje słów, które budują owo zdanie A. Wtedy spór trwa nieco dłużej. Współcześnie to sprawa kłopotliwa, ale według mnie warta świeczki.

Już spieszę wyjaśnić, bo rozumiem, że w przedświątecznym czasie czytelnik (jeśli znajdzie się taki) liczy raczej na wywód prosty. Myśl owa niekonkretna urodziła się bowiem dziś, kiedy leniwie spędzając niedzielę, z osłupieniem spoglądałam przez okno, co dzieje się w mieście. A w mieście była dziś niedziela handlowa.

Nie chodzi o to, że występuję z pozycji chrześcijańskich cudaków, którzy umyślili sobie świętować niedzielę nie tylko dlatego, że właśnie siódmego dnia Bóg odpoczął po trudzie stworzenia, ale przede wszystkim – że tego dnia zmartwychwstał Jezus Chrystus i tak to dzień siódmy stał się pierwszym. Załóżmy jednak, że nie o to mi chodzi.

Załóżmy, że chodzi jedynie o „Słownik języka polskiego”. A on z pozycji trudnych do określenia głosi, że niedziela to «ostatni dzień tygodnia, wolny od pracy». Wolny od pracy.

Ach, wiem, wiem. Pracownicy energetyki, stacji benzynowych, pogotowia gazowego, policjanci, pogotowie ratunkowe (przecież i Jezus uzdrawiał) – oni muszą – dla naszego dobra – pracować. Jasne.

Och, wiem, wiem. Nie każdy ma tyle czasu, by kupić prezenty i grzyby na uszka, żeby godnie przygotować się do świąt. Jasne.

Jednak mój popłoch budzi nazywanie niedzielą targowiska próżności kłębiącego się pod oknami. To już trzecia w tym miesiącu „niedziela handlowa”.

Więc zabawiam się tą klasyką Arystotelesowską i wychodzi mi coś na kształt: „Powiedzieć, że istnieje niedziela handlowa, a więc niedziela, która nie jest niedzielą, czyli dniem wolnym od pracy, jest fałszem”.

Pobita widokiem z okna – życiowa kaleka – musiałam podeprzeć się z jednej strony Biblią, z drugiej Arystotelesem. Cieszę się jednak niezmiernie, że moje domorosłe i prostackie rozważania doprowadziły i mnie, i czytelników do dowodu na nieistnienie niedzieli handlowej.

Quod erat demonstrandum.

Exit mobile version