bobrzanie.pl – to co istotne w Bolcu, Bolesławiec, informacje, blogi, sport, rozrywka, humor, imprezy, wideo

Mieć czy nie mieć posła?

Artykuł czy też list „Maciej Małkowski na posła?” na „boleslawiec24.pl”, którego autor proponuje Macieja Małkowskiego na jedynego bolesławieckiego kandydata do Sejmu w najbliższych wyborach nie wydaje się być czymś, co pojawiło się w sieci bez wiedzy czy może nawet zgody proponowanej osoby. Bo pomijając wszystko inne, to jest to prostu dobry ruch wyprzedzający w sytuacji, gdyby faktycznie ktokolwiek zechciał się zastanawiać nad tą sprawą. Ale tak czy inaczej nie umniejsza to jej wagi, bo myślę, że warto rozmawiać o ewentualności wystawienia w wyborach jednego miejscowego kandydata.

Warto o tym rozmawiać przede wszystkim po to, by tworzyć w ogóle klimat do poważnych i otwartych dyskusji politycznych. Zbyt wiele bowiem w tej politycznej rzeczywistości dzieje się w naszym mieście w zaciszach partyjnych i urzędniczych gabinetów. Koryfeusze odrodzonej po 1990 roku samorządności szybko zapomnieli o jej istocie i starają się w życie wprowadzać rosyjskie porzekadło: tisze jedjesz, dalsze budjesz. A to nie buduje prawdziwie demokratycznych mechanizmów społeczeństwa obywatelskiego na miarę cywilizacji Zachodu.

Warto zatem wprost mówić o tym, że możliwe jest, by Bolesławiec miał swojego posła w Sejmie i co w takim razie należałoby zrobić, aby do tego doszło. Oczywiście należałoby zacząć od pytania, czy poseł z Bolesławca to byłaby dla tego miasta albo jego mieszkańców jakaś wartość?

Osobiście nie jestem o tym przekonany. Od posłów oczekuję bowiem przede wszystkim stanowienia dobrego prawa, troski o polską rację stanu i o dobro wspólne Polaków. W tym kontekście gotów jestem poprzeć dobrego państwowca z Olecka, a niekoniecznie byle jakiego kandydata z Bolesławca.

Załóżmy jednak, że mielibyśmy takiego dobrego, o wysokim morale, powszechnie szanowanego i rokującego nadzieję, że tam w Warszawie nie zaszumi mu woda sodowa w głowie, kandydata. Co wtedy? Działające w Bolesławcu partie polityczne musiałyby chcieć dojść do porozumienia, że warto, aby ten człowiek był tylko jedynym miejscowym kandydatem na listach wyborczych do Sejmu. Tylko partie polityczne mają realne narzędzia do tego, żeby kandydowanie takiej osoby mogło być skuteczne. Ten kandydat musiałby więc albo być członkiem jakiejś partii, albo któraś partia musiałaby chcieć mieć na liście wyborczej tę osobę. Najlepiej, żeby pozostałe partie nie miały kandydatów z Bolesławca i honorowo zgodziły się nie promować tu swoich kandydatów, a wręcz dać odczuć wyborcom, że ten jedyny kandydat jest przez nie akceptowalny.

Takie pomysły pojawiały się w Bolesławcu praktycznie przy każdej kampanii parlamentarnej. Inicjatywy te kończyły się po pierwszym ich tygodniu. Brakowało zainteresowania. A raczej zainteresowanie zawsze przerastało oczekiwania; każda partia miała takiego jedynego i najlepszego kandydata. Tylko, że ci inni nigdy nie chcieli w to uwierzyć.

Nie wierzę zatem, żeby cokolwiek mogło się zmienić w tej sprawie tym razem. Załóżmy jednak znowu, że to by się udało. Potem trzeba by jeszcze przekonać nas wyborców, że to ma sens, że ten ktoś wart jest poparcia, że to kandydowanie nie jest tylko pomysłem na jego własne życie. Łatwo bowiem pomyśleć sobie sytuację, gdy ktoś taki skwapliwie korzysta z poparcia bolesławian i równie skwapliwie wypina się potem na miasto i jego mieszkańców. Gwarancji tu oczywiście być nie może. Poziom tutejszego politycznego dyskursu, czy może raczej mimikra tego dyskursu, nie nastraja jednak optymistycznie w tej sprawie.

Czy zatem lepiej nie mieć swojego posła bądź senatora i nie starać się w ogóle o to, by nie narażać się na późniejsze rozczarowania? Myślę, że należy na te pytania odpowiedzieć twierdząco. Choćby po to, by możliwe było to, o czym napisałem na początku: tworzenie klimatu do otwartych debat politycznych o naszych samorządowych sprawach i otwarte działania na rzecz jasno określonych celów politycznych.

Exit mobile version