bobrzanie.pl – to co istotne w Bolcu, Bolesławiec, informacje, blogi, sport, rozrywka, humor, imprezy, wideo

Wypominki smoleńskie

19 października 1986 w RPA rozbił się TU-134 z komunistycznym prezydentem Mozambiku na pokładzie. Wcześniej odchylił się o 37 stopni od kierunku lotu a piloci obniżali maszynę jakby nie zdawali sobie sprawy, na jakiej wysokości się znajdują. Oficjalny raport południowoafrykański wykluczył awarię czy akt terroru, a odpowiedzialnością za katastrofę obciążał pilotów. Wówczas Sowieci oprotestowali wyniki śledztwa oskarżając władze RPA o spowodowanie śmierci ich wiernego sojusznika poprzez zastosowanie tzw. meaconingu (nagrywanie sygnału satelitarnego, zakłócanie oryginalnego sygnału i nadawanie go z opóźnieniem). W styczniu 2003 roku były agent służb specjalnych RPA przyznał, że właśnie tak służby południowoafrykańskie spowodowały tę katastrofę.

Jak doszło do lotu 10 kwietnia?

27 stycznia 2010 prezydent Kaczyński powiadomił o zamiarze udziału w uroczystościach obchodów 70 rocznicy ludobójstwa w Katyniu. Oficjalne pismo (bez podania daty 10 kwietnia!) prezydencki minister Hanzlik wysłał do MSZ, Ambasady RP w Moskwie i Adama Rotwelda. Oprócz tego w liście do Ambasadora Rosji wyraził chęć pochylenia się nad grobami w Katyniu razem z prezydentem Miedwiediewem. Na żadne z pism Kancelaria nie doczekała się odpowiedzi, ale już 3 lutego rosyjska agencja Interfax poinformowała o zaproszeniu premiera Tuska na uroczystości do Katynia przez premiera Putina. Nie podając dokładnej daty! Ambasador Grinin jeszcze 20 lutego udawał, że nic nie wie o planach prezydenta Kaczyńskiego. Dopiero kiedy Kancelaria Prezydenta podała, że dysponuje potwierdzeniem otrzymania pisma, Rosjanie przyznali się! 14 lutego w trybie pilnym, z poruczenia marszałka Komorowskiego, przywrócono do pracy w MSZ byłego ppłk. SB Tomasza Turowskiego. W PRL pracował on w najbardziej elitarnym departamencie – zagranicznych „nielegałów”. TT będąc już oficerem wstąpił do zakonu jezuitów w Rzymie gdzie wtopił się w bliskie otoczenie JP II (przebywał w Rzymie także w dniu zamachu na JP II). W latach 90-tych odszedł z MSZ po tym jak UOP zaczął rozpracowywać jego kontakty z oficerem rosyjskiego wywiadu Jakimiszynem. Zaraz nazajutrz po przywróceniu do MSW Turowski znalazł się w Moskwie na stanowisku kierownika Wydziału Politycznego Ambasady. To on, jako ”ambasador tytularny”, miał zajmować się przygotowaniem wizyty L. Kaczyńskiego w Rosji.  Prezydent wstrzymywał się z potwierdzeniem daty uczestnictwa w obchodach aż do 3 marca, kiedy urzędnik prezydencki zwrócił się do szefa Kancelarii Premiera – Tomasza Arabskiego z prośbą o samolot specjalny do przelotu na uroczystości i powrotu z nich. W tym samym dniu (sic!) ogłoszono, że Premier Tusk spotka się z Putinem 7 kwietnia. Co ciekawe, Arabski prowadził z Rosjanami półoficjalne albo nieoficjalne rozmowy. Np. 17 marca rozmawiał (bez obecności przedstawiciela MSZ czy ambasady!) dwie godziny z Rosjanami w restauracji moskiewskiej (na podstawie zeznań ochraniającego go BORowika). Spotkał się też w cztery oczy z zastępcą szefa kancelarii Putina. Właśnie ten wyjazd Arabskiego uniemożliwił sprawdzenie w Moskwie stanu przygotowań przez zaniepokojonego prezydenckiego ministra Hanzlika (taki powód odmowy zorganizowania wizyty podał ambasador Bahr). 17 marca kancelaria prezydencka poprosiła na piśmie min. Klicha o udział w uroczystościach dowództwa WP. Lista była imienna a na piśmie tym szef MON 19 marca własnoręcznie napisał – „Zgoda,  ja też się wybieram”. Zupełnie nie przeszkadzało mu to po katastrofie tłumaczyć się niewiedzą o zaproszeniu całego szefostwa Armii na uroczystości! W środę 7 kwietnia rządowym TU-154M do Smoleńska udał się na spotkanie z Putinem premier Tusk. Drugim pilotem samolotu był wtedy Arkadiusz Protasiuk. Tuż przed tym lotem, rosyjscy inżynierowie z Samary reperowali w tym samolocie autopilota – w tym system odpowiedzialny za regulację przechyłu skrzydeł, a lotnisko w Smoleńsku zostało wówczas zaopatrzone w najnowszą aparaturę kontroli lotów i specjalne oświetlenie pasa. Najwyraźniej do soboty zdążono to wyposażenie rozmontować – i nikogo z polityków ani dziennikarzy to nie zdziwiło ani nie zainteresowało (podobnie zresztą jak naprawa autopilota). Urzędnicy prezydenccy twierdzą, że Prezydent na prośbę Rodzin Katyńskich, postanowił udać się do Smoleńska razem z nimi specjalnym pociągiem, ale po rozlicznych naciskach z różnych stron, jednak ostatecznie zdecydował się na samolot. Natomiast w ostatniej chwili z podróży samolotem zrezygnował ze względu na ciężki stan zdrowia matki Jarosław Kaczyński. 10 kwietnia ten sam TU-154M (tym razem z A. Protasiukiem jako kapitanem) o godz. 7:27 znów wystartował do Smoleńska. I wbrew wielokrotnym kłamstwom prasowym, nie było mowy o żadnym spóźnieniu – start zmieścił się w regulaminowym reżimie 30 minut ważności planów lotów! W planowanym czasie startu rządowego samolotu z Prezydentem na pokładzie, w Smoleńsku na Siewiernym widzialność sięgała 4 km, temperatura 1,8 stopnia, obserwowano dymy na łąkach! Na Siewiernym lądował nieco później samolot z polskimi dziennikarzami na pokładzie a tuż przed samym rządowym Tupolewem, dwukrotnie do lądowania podchodził tajemniczy rosyjski Ił-76. Tajemniczy, bo podobno wiózł „samochody do obsługi wizyty prezydenckiej”(sic!). Rosyjski Ił dwukrotnie podchodził do lądowania wykonując w ostatniej chwili niebezpieczny skręt korygujący w prawo – niemal zaczepiając skrzydłem o ziemię! Obydwa samoloty podchodziły do lądowania z odchyleniem w lewo od osi pasa, przy czym IŁ wykonał dwukrotne podejście poniżej minimów lotniska Siewiernyj – bez nawiązania we właściwym czasie kontaktu wzrokowego z lotniskiem! Ostatecznie Ił niemal cudem unikając katastrofy, zawrócił do Moskwy. Taki przebieg lądowania powinien zakończyć się natychmiastowym wstrzymaniem startów i lądowań, a jednak pułkownik Krasnokutski kontaktował się z jakimś tajemniczym generałem z dowództwa rosyjskich sił lotniczych w Moskwie, który nakazał sprowadzenie rządowego Tupolewa do wysokości decyzji – 100 metrów. Wbrew wszelkim przepisom, bo decyzję o dopuszczeniu lub zabronieniu lądowania podejmuje samodzielnie kierownik obsługi lotów danego lotniska (a funkcję tę sprawował na Siewiernym ppłk Pliusnin). Wojskowa załoga polskiego Tu-154M podjęła, zgodne z wszelkimi procedurami, rozpoznanie podejścia do regulaminowych 100 metrów wysokości. Wcale nie była to procedura lądowania! Cały czas załoga samolotu była okłamywana przez rosyjską obsługę, że znajduje się „w kursie i na ścieżce”! W końcu samolot rozbija się na lewo od osi i przed progiem pasa lotniska Smoleńsk Północny.

(nie)Przygotowanie tej wizyty to pasmo skandalicznych zaniedbań Kancelarii Premiera(koordynuje organizowanie takich wizyt),MSZ, MSW, MON – wyglądało wręcz na zaproszenie do aktu terrorystycznego. Do jednego samolotu zapakowano całe dowództwo Armii z certyfikatami natowskimi i tajnym sprzętem łączności, Prezydenta, szefa NBP, ministrów, wicemarszałków(po katastrofie CASy i mimo oficjalnego ostrzeżenia z NATO o zagrożeniu aktem terrorystycznym!). Nie wyznaczono lotniska zapasowego,  nie było rosyjskiego „przewodnika lotniska” na pokładzie samolotu, nie było żadnego polskiego przedstawiciela na „wieży” lotniska, na samym lotnisku nie było żadnych BORowców. Nikt z tego powodu nie podał się do dymisji ani nie został odwołany – nawet szef BOR ani szef Kontrwywiadu Woskowego! Czy aby przez przypadek na szefa prokuratorów dochodzenia wybrano płk Parulskiego, któremu L. Kaczyński dwukrotnie nie podpisał awansu na generała?

O której godzinie nastąpiła katastrofa?

Nikt tego nie wie! Licząc od czasu wylotu, Tupolew powinien się znaleźć nad lotniskiem o 8:25, zegarek generała Błasika zatrzymał się o 8:38, Rosjanie podali początkowo godzinę 8:56, zniszczenie linii energetycznej w okolicy wypadku odnotowano o 8:39, a w końcu w raporcie MAK podano 8:41! Zgodnie z raportem MAK komputer pokładowy przestał działać o 8:41:05 – 15 metrów nad poziomem lotniska! Mniej więcej w takiej odległości znaleziono fragment lewej konsoli statecznika z sterem wysokości – tak wynika ze zdjęcia z 11 kwietnia. Ale już na zdjęciach z 12 kwietnia ten sam element znajduje się już 50 metrów bliżej – w miejscu zetknięcia samolotu z ziemią. Został więc „w międzyczasie” przeniesiony przez Rosjan! Wg tegoż raportu w tym samem dokładnie czasie 8:41:05 samolot rozbił się na wysokości lotniska (meaconing?)!

Kłamstwa i fałszerstwa rosyjskie

Natychmiast po katastrofie Rosjanie podają fałszywy czas katastrofy 8:56, że polscy piloci podchodzili do lądowania czterokrotnie, że nie znali dobrze rosyjskiego. Potem pojawia się informacja (do dziś niewyjaśniona!), że 3 osoby przeżyły i zostały odwiezione do szpitala. Ze stenogramów wynika, że o godz. 8:39:37 (wg raportu MAK) dyspozytor podaje załodze samolotu, że „PAS jest WOLNY”. To co z tą mgłą, jeśli taką informację mógł podać wyłącznie wtedy, kiedy na własne oczy widział CAŁY pas?! Z aparatów i kamer ofiar, przed zwróceniem, profesjonalnie usunięto dane(po co?)!   Kolejne kłamstwa to brak doświadczenia i zgrania załogi: załoga w tym składzie mała za sobą 21 wspólnych lotów, pierwszy pilot lądował (i startował)  w Rosji i na Ukrainie 30 razy (w tym ostatnio – 7 kwietnia w Smoleńsku), drugi pilot 13 razy! Na kłamstwie oparta jest też teza presji prezydenckiej na pilotów na przykładzie gruzińskim. Tam nie chodziło o lądowanie, tylko start do Gruzji. Dla prezydenta Sarkozy lądowanie w Gruzji było bezpieczne, dla kapitana rządowego samolotu – nie było! I za odmowę startu nie był szykanowany, tylko nagrodzony. Dodać należy, że funkcję kapitana zaproponowano wówczas drugiemu pilotowi – właśnie Arkadiuszowi Protasiukowi, a ten odmówił! I włos mu z głowy nie spadł! W związku z wypadkiem MAK wynajął renomowaną firmę PR. To pewnie jej wymysłem były „naciski” i te wszystkie łgarstwa zwane kontrolowanymi przeciekami ze śledztwa.

Nie odnotowano nigdzie w stenogramie – w jaki sposób załoga dowiedziała się i przeszła do rozpoznania podejścia od strony wschodniej (przylecieli od zachodu!). Brak najmniejszych dowodów na pobyt gen. Błasika w kokpicie – nie ma żadnego powitania ze strony załogi, żadnego odnotowania słownego, żadnego zwrotu – do, żadnego polecenia dla załogi ani żadnego pytania. Nie znaleziono też ciała generała w kokpicie. Jedynym „dowodem” jest jego głos  w tle rozmowy załogi. Na przepisowej wysokości 100 metrów Polska Komisja już 30 kwietnia 2010 usłyszała (z kopii nagrania czarnej skrzynki) polecenie kapitana  „Odchodzimy” powtórzone później przez II pilota. W rosyjskiej wersji stenogramów w tym miejscu nie odnotowano żadnego dźwięku (jeśli dźwięk jest nieczytelny, w stenogramie odnotowuje się NN – niezidentyfikowany)! W raporcie MAK odnotowano odbiór sygnału bliższej radiolatarni . Jest to fałszerstwo – sygnał radiolatarni rozchodzi się w górę w kształcie wąskiego odwróconego stożka, tymczasem samolot przelatywał znacznie na lewo od osi pasa – i nie miał szansy znaleźć się w strumieniu sygnału prawdziwej radiolatarni! Przy okazji -pilot polskiego JAK-40 twierdzi, że radiolatarnia wysyłała mylący sygnał (pewnie dlatego zarówno JAK, IŁ jak i TU podchodzili do lądowania z lewej strony pasa)! Polacy otrzymali od Rosjan karty podejścia z błędnymi danymi – błędnie podano położenia radiolatarni, źle podano współrzędne pasa startowego. Próbowano w raporcie MAK ukryć, że Polacy od początku schodzili wg złej ścieżki podejścia ( a otrzymywali od kontrolerów potwierdzenie „w kursie i na ścieżce”!). Rosjanie  umieścili w stenogramie „wkurzy się, jeśli … 1 mila od pasa”(„naciski”), Polacy (z kopii) „powiedz że jeszcze 1 mila od osi została”. MAK podaje, że samolot zaczął się wznosić po zejściu o 8 m od momentu pchnięcia wolanta przez pilota, co jest fizycznie niemożliwe. Sama instrukcja  eksploatacyjna Tupolewa mówi, że TU zaczyna się wznosić dopiero po obniżeniu o 50 m.  W lipcu 2010 odwołano zeznania rosyjskich kontrolerów, wycofano je z protokołów i wprowadzono nowe! Stenogramy zawierają rozliczne „dziury” – piloci zgodnie twierdzą, że taka cisza w eterze nie zdarza się nigdy w czasie lądowania. Nie wynika ze stenogramów skąd załoga wiedziała, że ma lądować ze wschodniego kierunku. A przecież stamtąd podchodzili (mimo, że na Siewiernym lądowanie we mgle z tego kierunku jest zabronione od ponad 10 lat- od katastrofy rosyjskiego IŁa). Rosyjski lekarz widział, jak samolot zaczepił skrzydłem o 15 metrową(!) brzozę, ale żadna część z samolotu nie odpadła (nie zauważył 6-metrowego fragmentu skrzydła?!). Nawet gdyby skrzydło odpadło, samolot mógł się, co najwyżej, pochylić i przyziemić, ale nie byłby w stanie odwrócić się „na plecy” o 180 stopni! Zresztą chyba wszyscy widzieli zdjęcie ze sterczącymi w górę kołami podwozia – dlaczego były ubłocone, jeśli samolot upadł „na plecy”? Raport Mak twierdzi że na pasażerów działało przyspieszenie 100G. Aby było takie, samolot przy szybkości 300 km/h musiałby się zatrzymać na dystansie 3,5-4 m (czyli praktycznie uderzyć w betonową ścianę!). Profesor zwyczajny fizyki Mirosław Dakowski wyliczył, że przy zetknięciu z ziemią czy drzewami kadłuba samolotu przeciążenie wynosiło od 0,4 – 4G, gdzie śmierć wszystkich pasażerów jest zupełnie nieprawdopodobna! Przy przeciążeniu 100G upadek powinien utworzyć gigantyczny krater, a żaden krater nie powstał. Zdaniem Dakowskiego kadłub przy ślizganiu się w zagajniku mógł rozpaść się na dwie, najwyżej 3 części a nie na dziesiątki tysięcy. Rozsadzony bombą Boeing spadł na szkockie Lockerbie z wysokości 9 km a jednak kadłub rozpadł się tylko na 3 części. Przy lądowaniu na miękkim gruncie Tupolew został rozerwany na drobne strzępy a ze zwłok zostały zdarte ubrania, nie zachował się praktycznie żaden większy fragment kadłuba! Profesor Dakowski złożył do prokuratury doniesienie o podejrzeniu przestępczego zniszczenia samolotu rządowego RP.  Raport MAK zawiera rozliczne braki, sprzeczności i niedorzeczności. Na lotnisku dziwnym trafem nie działała aparatura video rejestrująca działania w wieży, Białoruski dziennikarz uwiecznił na zdjęciach, jak Rosjanie po katastrofie rozciągają nowe oświetlenie pasa. Śledztwa w sprawie przyczyn znacznie mniej ważnych katastrof lotniczych trwają latami. Po wypadku nad Lockerbie 11 tys. policjantów i żołnierzy długo przeszukiwało teren 2000 km kwadratowych odnajdując i katalogując tysiące najdrobniejszych nawet części (do dziś Boeing stoi tam złożony niemal w całości). Rosjanie nawet nie ogłosili alarmu ratunkowego na lotnisku – nie próbowali nikogo ratować? Już nazajutrz orzekli, że samolot był sprawny (jeden z najbardziej awaryjnych samolotów świata, gdzie niemal w każdym locie pojawiały się usterki!). Już 11-go kwietnia wykluczyli akt terrorystyczny rozpoczynając cięcie i dewastację resztek wraku, potem wycięli zarośla w okolicach wypadku i ściągnęli spychami metrową warstwę ziemi. W jakim innym celu niż zatarcie śladów?  Czy tak zachowuje się ktoś, kto dąży do obiektywnego wyjaśnienia przyczyn?

Co z tymi mediami?

Żadne z istotnych badań wraku nie odbyło się w obecności polskich przedstawicieli, Rosjanie nie odpowiedzieli praktycznie na żadne z rozlicznych pytań zadanych przez komisję polską. Od samego momentu katastrofy rosyjskie media podawały rozmaite kłamstwa typowo propagandowe. Były one powtarzane (i rozszerzane) przez polskie media i członków polskiego rządu. Cała działalność (dez)informacyjna mediów i przedstawicieli polskich władz sprowadzała się do dowodzenia rosyjskiej tezy o nieodpowiedzialnych pilotach, którzy pod wpływem nacisków postanowili zabić się lądując w warunkach urągających bezpieczeństwu. Pojawiały się rozliczne fałszywki: o czterokrotnym lądowaniu (a tylko robili przepisowe rozpoznanie podejścia do przepisowej wysokości 100 m!), że gen. Błasik siedział za sterami, że Protasiuk miał powiedzieć „pokażemy im jak lądują debeściaki”. Przywołano wątek gruziński wspomniany przeze mnie wyżej, wymyślono rzekomą kłótnię Błasika z Protasiukiem na lotnisku. Wymyślono też rzekomą tajną instrukcję o podporządkowaniu załogi Pierwszemu Pasażerowi. I żadnego z tych łgarstw nie odszczekano! Teza o rzekomych naciskach miała odwrócić uwagę od pytań – choćby dlaczego po fatalnych lądowaniach JAKa i IŁa nie zamknięto lotniska czy dlaczego Tupolew nie leciał w kierunku pasa. Czy tak powinni zachowywać się dziennikarze niezależnych mediów w wolnym, demokratycznie rządzonym kraju? Czy tak powinny zachowywać się suwerenne władze wolnego kraju?

Exit mobile version