bobrzanie.pl – to co istotne w Bolcu, Bolesławiec, informacje, blogi, sport, rozrywka, humor, imprezy, wideo

Li(s)kwiduje IPN

Rządowa propaganda utwierdza nas w przeświadczeniu, że w obliczu smoleńskiej katastrofy „państwo polskie zdało egzamin”. Krytycy tej supozycji dodają, że owszem zdało egzamin, ale w organizacji pogrzebów. Ja powiem inaczej: egzamin zdało nie państwo, ale rządząca partia.

A tym egzaminem była polityczna sprawność w przejmowaniu przez Platformę Obywatelską tego wszystkiego w sferze politycznej, i nie tylko, co można było przejąć po śmierci wielu czołowych postaci polityki i państwowych instytucji. Jak wyrzut politycznego sumienia (o ile ktokolwiek z polityków pozwala sobie jeszcze na taki luksus) będzie powracać sytuacja, gdy przedstawiciel ówczesnego marszałka Sejmu indagował 10 kwietnia przedstawiciela kancelarii prezydenta w sprawie przejęcia władzy prezydenckiej w państwie przez marszałka jeszcze przed formalnym stwierdzeniem, że poprzedni prezydent faktycznie nie żyje.

Partia zatem gładko weszła we wszystkie te miejsca, które wcześniej zajmowali ludzie kojarzeni z opozycją. I pozostał tylko Instytut Pamięci Narodowej, który tak bardzo kłuł w oczy zwolenników zaorania całej PRL-owskiej przeszłości zawartej w aktach zgromadzonych przez Instytut. Trzeba było długiej procedury wyłonienia nowych władz IPN-u, którą partia ułożyła tak, by mieć jak najwięcej pewności co do jej korzystnych dla siebie efektów. Ta procedura już się jednak kończy, a efekt zdaje się być niezbyt dla niej oczekiwany. Wyłoniono Łukasza Kamińskiego na kandydata na szefa Instytutu i Sejm będzie musiał zdecydować, czy powierzyć mu tę funkcję.

Łukasz Kamiński złości nieprzejednanych zwolenników niepatyczkowania się z ujawnianiem wszystkiego z przepastnych toni archiwów IPN-u, ale jeszcze bardziej tych, którzy chcieliby na tym stanowisku likwidatora wszelkiej narodowej pamięci. Sejm czeka więc decyzja, a harcownicy przygotowują pod nią pole.

Szczególną zajadłość w deprecjonowaniu samego Kamińskiego, ale i Instytutu jako takiego, przejawia mój „medialny idol” Tomasz „Wprost Na żywo” Lis. Jego tekst z kierowanego przez siebie tygodnika „Odpaństwowić pamięć!” wprost ocieka intelektualnymi bluzgami. A zasadnicza teza kipi już z tytułu: po prostu zaorać IPN, a komu pozostanie jeszcze chęć grzebania się w historii narodu znad Wisły, to niech to se robi za własne zarobione pieniądze.

Argumentów za likwidacją Instytutu próżno szukać w tym tekście. Zresztą Lis propagandzista nie potrzebuje argumentów. W tym rzemiośle żeruje się na uczuciach, odczuciach, wcześniej wypracowanych, wartościujących skojarzeniach i tzw. „dystrybucji szacunku”. Wielka walka z wydaną przez prywatną oficynę, książką Pawła Zyzaka o Wałęsie, przebiegała przecież w kłamliwie budowanym przeświadczeniu, że to była sprawka IPN-u. Celem do osiągnięcia było tam właśnie obsobaczenie Instytutu, by w ludziach pozostało tylko wrażenie, że to nie do końca godna poszanowania instytucja. Gdy to wrażenie zbudowano szybko skończyła się walka z Zyzakiem. (Oczywiście zapowiadane szumnie pozwy sądowe  przeciw autorowi publikacji wcale się nie posypały.) Trzeba było tylko czekać na możliwość zdyskontowania tamtego zwycięstwa w dużo ważniejszej grze. I dla Lisa przyszedł właśnie na nią czas.

Tekst we „Wproście” to może faktycznie tworzenie przedpola dla „ostatecznego rozwiązania” sprawy IPN-u. Wzbudzenie słusznego gniewu obywateli mogłoby dać politykom pretekst do decyzji o odrzuceniu kandydatury Kamińskiego. No bo wprawdzie doszło do niej  po przeprowadzeniu procedur, których chciało PO, no ale lud nie chce takiego kandydata. Ale tekst Lisa może być też czymś więcej, nawet ultimatum warszawskiego salonu wobec rządzących: będziemy was nadal wspierać, ale dajcie nam na tacy trzewia Instytutu. I niech kamień na kamieniu po nim nie zostanie.

O powadze lisowskich pretensji w sprawie IPN-u świadczy choćby, budząca najgorsze skojarzenia, retoryka jego tekstu. „Kto podniesie rękę na władzę ludową, temu zostanie ona odrąbana.” Niemal w ten sposób grozi „Wprost Lis Na żywo” Łukaszowi Kamińskiemu, jeśli ten nie złoży samokrytyki w sprawie Wałęsy. Albo gdzie indziej: „Byłoby lepiej, gdyby państwo zajęło się żłobkami, autostradami i gazem łupkowym.” Zamiast utrzymywaniem IPN-u oczywiście. To niemal tak, jak zdrowy element klasy robotniczej, nawołujący w PRL-u: robotnicy do warsztatów, literaci do piór, a urzędnicy do biur. Ktoś wtedy dodał: a pasta do zębów.

Ta retoryka swoją kulminację ma szczerym wyznaniu Lisa, że tak naprawdę, to zawsze drażniła go ta zgoła niesłuszna nazwa „Instytut Pamięci Narodowej”. Jego bowiem zdaniem pamięć nie powinna być zinstytucjonalizowana. Pewnie więc kolejnym postulatem mojego „medialnego idola” będzie pozamykanie muzeów. (Kononowicz upomniał się niedawno o niezawłaszczanie jego wyborczego programu, żeby nie było niczego.) Drażni go też „pamięć narodowa”, ale to już wyłącznie wynik lewicowej aberracji, z uporem rugującej tę kategorię z życia społecznego. W kwękoleniu nad nazwą Instytutu Lis dochodzi do wniosku wziętego z księżyca, że IPN uzurpuje sobie prawo do decydowania o słuszności wyciąganych z historii wniosków.(?) I kto by nie był jego szefem, to zawsze ludzie o odmiennych poglądach będą mu coś zarzucać. Ale „Wprost Lis Na żywo” ma na to radę: „Mam pomysł, jak takich sytuacji uniknąć – skasować IPN!” No iście salomonowe rozwiązanie. Potem w kolejce do skasowania staną Sejm i Senat, bo tam też notorycznie nie zgadzają się ze sobą, dyskusyjne kluby filmowe – wiadomo, a na koniec zakaże się handlu na targowiskach, bo tam co krok ktoś z kimś się spiera. No i Kononowicz zatriumfuje ostatecznie.

Po likwidacji IPN-u to, czym się zajmował przejęłyby oczywiście, zdaniem Lisa, inne instytucje. Zatem to, czego nie robiły wcześniej i czego nie robią teraz zaczęłyby robić akurat po rozwiązaniu Instytutu, bo tak napisał Tomasz Lis. Infantylizm pierwszej wody. Tak jak obsobaczanie autorów biografii Wałęsy czy monografii o Tygodniku Powszechnym, że zajęli się ciemnymi ich stronami, gdy tyle było jasnych. Tylko, że nikt jakoś nie rwie się do pisania tych, przepełnionych samym pięknem, epopei.

Podsumowując. Ta ogromna wykonana już przez IPN praca to przede wszystkim odkłamywanie i przywracanie nam i światu historii Polski i Polaków. I jest to praca nie czekająca zwłoki, bo winniśmy tę historię tym, którzy tak długo na nią czekali. Ale to również swoisty hołd oddany tym, którzy już jej nie doczekali. Tym, o których ta historii opowiada, bo zginęli w Katyniu, bo umarli w łagrach radzieckich, bo zamordowano ich w ich własnych domach na Wołyniu, bo wykończono ich torturami w śledztwie, bo… Instytut prowadzi tę pracę i jest w tym sensie dobrem narodowym. Jak każde dobro może być jeszcze lepszy. Ale wielkim złudzeniem jest myśleć, że likwidacja Instytutu będzie jakimkolwiek dobrem. Że będzie czymkolwiek więcej, jak oddaleniem tych wszystkich oczekiwań, które towarzyszyły jego powstaniu ad calendas graecas. Można rozmawiać o tym, jak ulepszyć jego pracę, ale niech milczą w tej sprawie propagandziści.

Exit mobile version