I powiedzmy sobie szczerze, bez emocji to sobie powiedzmy: chujowe jest to społeczeństwo… przepraszam za szczerość. Polacy mają w dupie wszystko. Ludzie w całej masie są dość debilowaci – należy powiedzieć sobie prawdę. I jeżeli chcemy oddziaływać na masy musimy dokładnie znać psychikę debila. Pamiętajmy, że żadna ideologia tego społeczeństwa nie ruszy. Więc aby być skutecznym – nie można nie być cynicznym. Bo będąc otwartym, szczerym, sobą – nic nie zdziałacie. Nie mamy w Polsce żadnej ideologii, czegoś w co można by wierzyć. Ale z drugiej strony ludzie potrzebują jakiejś ideologii – czyli, mówiąc brutalnie: mamy rynek.
Piotr Tymochowicz, słynny krajowy doradca polityczny, absolwent XXX LO w Warszawie, członek Ruchu Poparcia Palikota.
Czy ja zgadzam się z opinią Tymochowicza? Nie potwierdzam, ani nie zaprzeczam. Nie pozostawia jednak wątpliwości fakt, że po raz drugi, ów człowiek współuczestniczy w działaniach – które w istotny sposób wpływają na kształt polskiej sceny politycznej.
Po tej krótkiej rozgrzewce, którą możecie Państwo również potraktować jako komentarz powyborczy – wróćmy jednak na chwilę na grunt lokalny.
Po pierwsze, obiecałem, że odniosę się do magicznej liczby kandydata Dariusza Kwaśniewskiego: 5125. Więc krótko: jeśli ktoś uważa, że wynik 30% PiS to klęska – to niech dopowie sobie co oznacza w tym ujęciu 5125 przy 71 197 uprawnionych w samym tylko powiecie bolesławieckim.
Osobiście – co zaznaczyłem w komentarzach, uważam, że Dariusz Kwaśniewski mógłby swobodnie ugrać te dodatkowe 1000 głosów, a nawet więcej, gdyby był sprawnie i adekwatnie do sytuacji “sformatowany” wizerunkowo, ale do tego trzeba mieć kogoś pokroju choćby 1/3 Tymochowicza. Natomiast jeśli sztab i ktoś, kto ma panować nad wizerunkiem kandydata prowadzi kampanię pod hasłem “ja wam załatwiłem” – to sorrka, ale nie. To granie w ruską ruletkę rewolwerem, który ma 5 kul w bębnie ładowanym sześcioma – jeśli zakładać, że ktoś rozgrywa va banque. Ale w tym przypadku mieliśmy do czynienia nie z jakąś zaplanowaną grą – a czystą amatorszczyzną, w której chybiono nawet celu w postaci owej szerokiej grupy społecznej o psychice debila, o której uczy nas Piotr Tymochowicz.
Przedwyborcze kitowanie społeczeństwa, zwane przez innego specjalistę, Eryka Mistewicza, narracją – nie może bowiem polegać na opowiadaniu co było (efekt krótkiej pamięci) – a ma zarysować klienteli – co zyska, czy to w formie materialnej, czy w zakresie zaspokajania potrzeb z piradmidki Maslowa.
Czyli na przykład: – jak zagłosujecie na pisiora, będziecie srać w kucki za stodołą i podcierać się łopianem, a gdy zagłosujecie na Dariusza, będziecie się łagodnie wypróżniać na siedząco, w deweloperskim M3, na desce z bakelitu, z finiszem w postaci pieszczenia pośladków różowym velvetem, miękkim jak aksamit.
I stwierdzam to jako absolwent pierwszego w Polsce podyplomowego rocznika studium Public Relations. Było to w jakimś 1997 roku, gdy mało kto w Polsce wiedział w ogóle co to za dziedzina. Dzieliłem tam ławę z facetem, który był wizerunkowym doradcą naszego ukochanego Mędrca Europy – Lecha Wałęsy.
Po drugie, jeszcze dwie wrzutki o polityce – nie dlatego, że mnie ona jakoś pociąga, ale w Polsce tylko o tym się gada, więc – rozumicie, “mamy rynek”. Jakieś takie zdziwienie zapanowało w sferach zbliżonych do opiniotwórczych mediów lokalnych, że w jakimś tam liceum – Palikot wygrał wybory i że dostał 90% głosów. Odnosząc się do tego faktu zadam pytanie: a kto wącha klej? Ci co mają 16 lat, czy ci, którzy mają 40 i 50?
Jacyś aktywiści młodzieżowi, bodaj z tego samego liceum – postanowili założyć ogólnopolski portal o polityce.
Wiecie, przeglądam regularnie od lat różne światowe serwisy tagowane hasłami: innowacja i inspiracja… Młodzi ze świata, prezentują tam na naprawdę obezwładniające pomysły. Idee zaprezentowane przez nich – potrafią literalnie zapierać dech w piersiach. Powiem szczerze – próbując ogarnąć horyzonty, które zarysowują twórcy tych wizji – można się załamać psychicznie… zdając sobie sprawę w jakiej pieprzonej cieśni intelektualnej przyszło nam funkcjonować.
Ale na szczęście, jest Tymochowicz, który prawdę Ci powie, albo bolesławiecka młodzież ze swoimi epokowymi pomysłami, więc można się lekko odkuć z samopoczuciem.
Założyć w Polsce portal o polityce – bezcenne…
Po prostu awangarda. Coś na miarę otworzenia w Bolesławcu sklepu mięsnego, obuwniczego albo stacji paliw.
Miałem onegdaj sporo przyjemności z lektury polskiej edycji lewicowego Le Monde Diplomatique. Przyjemność trwała dopóty, dopóki większość stanowiły w tym piśmie przedruki z francuskiego oryginału. Jednak do roboty wzięli się w końcu krajowi, lewicowi myśliciele…
W ostatnim numerze pierwsza strona była o Kaczyńskim, druga o PiS-e, a potem jeszcze kilka o Holokauście…
Ciekawe o czym będą traktować teksty z bolesławieckiego portalu o polityce…
To ja już wolę bezmyślność kawiorowej “lewicy” Kalisza, jego pląsania z pederastami i przyjeżdżanie Jaguarem za 300 tysięcy na lewackie demonstracje w obronie uciśnionych. Przynajmniej nie rżną intelektualistów.
Okazuje się bowiem, wbrew tym wszystkim autorytetom – w typie pieśniarki cienkim głosem, Moniki Brodki, którzy zachęcają do głosowania (bo, jak kto nie głosuje to nie ma racji)…, że najwięcej racji mają Ci – w ogólnej masie ponad połowy uprawnionego społeczeństwa, którzy na wybory wywalają graty i spokojnie piją browar przed telewizorem, albo idą na ryby.
I dlatego właśnie w moim kąciku będziemy zajmować się od tej pory sprawami tak ważnymi dla świata jak, na przykład, tytułowe CYCKI.
I w tym właśnie kontekście taka świeżyzna z wczoraj. Jak Państwo wiecie, dnia 1 listopada wylądował na Okęciu awaryjnie samolot osobowy marki Boeing z dwiema setkami ludzi na pokładzie. Cały świat oniemiał i bił brawo – zaś w Polsce bito brawo i jeszcze inne narządy, że Wrona, bohaterowie, organizacja perfect łamane przez pico bello, pas polany pianą. Pan prezydent wygłosił orędzie. Wronie założono profil na fejsie zasilony po 5 minutach przez tryliard fanów, wszystko było zgodnie z procedurami itp.
Nikt nie wspomniał rzecz jasna, poza kilkoma rozjuszonymi zaprzańcami, którym szlag trafiał urlop, że główne lotnisko kraju zostało zatkane na 3 dni – bo w 40 milionowym kraju stolica dysponuje jednym portem lotniczym, w którym główne pasy mają lokalizację “na krzyż”.
I rzeczywiście – trudno się nie zgodzić. To lądowanie było wykonane perfekcyjnie. Nie trzeba być ekspertem, aby to stwierdzić.
Ktoś tam przypadkiem bąknął półgębkiem, że od 1976 roku wyprodukowano tych samolotów 1007 i pierwszy raz wydarzyło się coś podobnego, że nie wysunęło się podwozie ani przy pomocy mechanizmu głównego ani awaryjnego, ale żeby zadawać jakieś pytania niewygodne – nie było chętnych, bo bohaterom przecież – zwyczajnie takich pytań zadawać nie wypada.
Po czym przybyli specjaliści Boeinga gdzieś tam z Seattle. Samolot podniesiono dźwigami do góry na pasach, po czym jeden inżynier wetknął kluczyk w stacyjkę (czy co oni tam wtykają), drugi poszedł za fotel nawigatora, otworzył szafkę z bezpiecznikami i wcisnął “korek” od podwozia, który wywaliło.
Po czym, podwozie miękko wyjechało.
Nie wiem dlaczego, gdy o tym przeczytałem, przyszedł mi od razu do głowy taki polish joke – o rodzinie Polaków, która jechała na pace pickupa, wpadła do jeziora i utonęli… bo nie umieli otworzyć tylnej burty…
I to tyle na tę chwilę.
Następnym razem zajmiemy się członkami.
Z pozdrowieniami,
Bruner