bobrzanie.pl – to co istotne w Bolcu, Bolesławiec, informacje, blogi, sport, rozrywka, humor, imprezy, wideo

Dolny Śląsk unsere mała ojczyzna

Martin Opitz, przez swych zwolenników nazywany był Ojcem odnowicielem sztuki poetyckiej, dążył do wyniesienia poezji na bazie humanizmu i formy antycznej do najwyższej rangi dzieła sztuki, poezji pisanej w języku narodowym, języku niemieckim. W swej rozprawie Aristarchus sive de contemptu lingua teutonicae (Aristarchus, albo o pogardzie dla języka niemieckiego), propagował zalety języka niemieckiego i wnosił o zastąpienie powszechnej łaciny niemieckim, jako językiem kunsztownym i pięknym.

Swoimi obserwacjami języka, stylu i wersyfikacji, położył podwaliny dla niemieckiej poezji, podyktował zasady, które wybiegając na setki lat wprzód, określiły wytyczne i wzorce dla poezji niemieckiej.

Urodził się u schyłku XVI w. w Bolesławcu, był synem bolesławieckiego masarza Sebastiana Opitza i Marty Rothmann. Uczęszczał do bolesławieckiego gimnazjum łacińskiego, a następnie do Gimnazjum im. Marii Magdaleny we Wrocławiu. Studiował prawo i filozofię, między innymi w słynnym Heidelbergu.

Całe swe życie był silnie związany z Dolnym Śląskiem. Właśnie tutaj, na śląskiej ziemi, na dworze i w służbie u piastowskiego Księcia Georga Rudolfa von Liegnitz, napisał swoje najsłynniejsze dzieło – Buch von der deutschen Poeterey (Ksiega o poetyce niemieckiej), w której położył podwaliny pod nową poezję niemiecką i określił reguły nowookreślonego Hochdeutsch (języka literackiego) w sztuce poetyckiej. Twierdził w niej miedzy innymi, iż w poezji niemieckiej nie powinno się dostosowywać języka niemieckiego do tradycyjnej antycznej metryki, wersyfikacji, lecz powinno się jedynie odnajdywać swoją własną, właściwą dla języka ojczystego. Był kimś na miarę niemieckiego Petrarki, czy polskiego Mikołaja Reja, odkrył język niemiecki dla poezji i literatury.

 Opitz kochał Dolny Śląsk, to był jego Heimat – mała ojczyzna, tej miłości wielokrotnie dawał dowody, jak chociażby w 1623 roku, gdy w samym środku wojny trzydziestoletniej, wiedziony tęsknotą za Heimatem, z w miarę spokojnej Holandii powrócił na Dolny Śląsk. Służył różnym możnym. Na wiedeńskim dworze, z rąk Cesarza Ferdynanda II otrzymał tytuł szlachecki von Boberfeld, jednak największymi jego dobrodziejami i protektorami byli piastowscy książęta i Panowie. Jednemu z nich, a właściwie córce piastowskiego księcia Johanna Christiana von Liegnitz und Brieg, dedykuje swoje dzieła np. Geistigen Poemata (Duchowe poemat, a innemu, piastowskiemu Księciu Georgowi Rudolfowi von Brieg towarzyszy w ucieczce ze Śląska do Torunia, konsekwencją czego jest przeprowadzka do Gdańska i służba dla polskiego Króla Władysława IV Wazy i rychła jego śmierć w tymże Gdańsku.

Na bolesławieckich portalach przewija się dyskusja nad zasadnością postawienia pomnika poecie w Bolesławcu, prezentowane są różne poglądy, lecz z przykrością stwierdzić należy, że tych krytycznych, odmawiających racji uhonorowania poety w Bolesławcu jest większość. Różne są przesłanki którymi kierują się autorzy owych wpisów, nie zakładam złej woli, podejrzewam, że cieniem kładzie się szkolne wychowanie, dziewiętnastowieczne rozumienie patriotyzmu, syndrom oblężonej twierdzy, ciągłe przekonanie, że wszystko co niepolskie stanowi zagrożenie naszego bytu, tradycji i kultury. Do tego dochodzi osobista niechęć do fundatora prezentowana przez pewien ośrodek władzy samorządowej i jego wyrachowaną klientelę polityczną. Nie brak też zwykłej zawiści i niewiedzy.

Bolesławieckie szkoły wychowują młodzież w dziewiętnastowiecznym, archaicznym już, i nijak nie przystającym do czasów wspólnej Europy duchu patriotyzmu martyrologicznego. Wzorcem do naśladowania dla młodych mają być wszelcy tragicznie polegli żołnierze i powstańcy, patrioci za nic mający swe życie i ofiarnie je składający na narodowym ołtarzu. Patriotami prawdziwymi, według owego rytu, można zostać dopiero po śmierci, tragicznej i ofiarnej, najczęściej bezsensownej i niepotrzebnej. Jeżeli wynosić kogoś na pomniki, to najlepiej tych, którzy stali się ofiarą całopalenia i to przynajmniej w nafcie lotniczej.

Niemiec na pomniku? W mieście spowitym „mgłą smoleńską”? – chyba, że nagrobnym, choć i tym niedawne władze Bolesławca znalazły zastosowanie jako budulec śmietników miejskich, ale były to władze komunistyczne, wraże, czczące czerwonego cielca. Obecny Prezydent, „odnowiciel ducha katolickiego” w mieście, kolejną już kadencję na magistrackim stolcu, nie może, jeżeli już nie w duchu poszanowania historii i ludzkiej godności, to przynajmniej w poczuciu katolickiego szacunku dla grobów i zmarłych, postawić, przykładem Dutkiewicza we Wrocławiu, lapidarium – Pomnik Wspólnej Pamięci poświęcony mieszkańcom Bolesławca, których mogiły zostały zniszczone po wojnie. Dzisiaj na największym bolesławieckim cmentarzu, teraz parku i nigdzie indziej, nie ma najskromniejszego kamienia, tablicy poświęconej pochowanym tam mieszkańcom miasta.

Od czasu do czasu można przeczytać o inicjatywach bolesławieckich harcerzy, wyjazdach kresowiaków do kraju rodzinnego i larum jakie krzyczą po wizytach na byłych polskich cmentarzach. Cieszą nas informacje, o odbudowie Cmentarza Łyczakowskiego i jego części – Cmentarza Orląt we Lwowie, jego, katakumb, Pomnika Chwały i Lotników, martwi nas postępująca degradacja innych, w tym wielkiej narodowej nekropolii w Wilnie – Cmentarza na Rossie, bulwersują nas doniesienia o ostatniej sesji zdjęciowej ukraińskich modelek ubranych w zakonne habity i w wyszukanych figurach pozujących na grobach orląt, a u nas? w Bolesławcu na grobach bunzlauerskich przodków w mieście nie modelki, a puste flaszki po tanich nalewkach i psie ekskrementy.

Bolesławiec posiada ponad siedemsetletnią historię i niemal wszystkie kamienie, a przynajmniej te przedpeerelowskie szepczą po niemiecku, trzeba tylko umieć i chcieć się w nie wsłuchać. W znacznej części miasta mieszkamy w tak zwanych poniemieckich kamienicach i willach, należy zdać sobie sprawę, że ktoś te domy postawił, ktoś w nich przed nami mieszkał, żył, pracował, kochał się i umierał. Ich już nie ma, jesteśmy MY, nie wolno nam zapominać o tych bezimiennych przodkach w mieście, a o tych „imiennych” mamy nawet obowiązek pamiętać. Jednym z nich był Martin Opitz.

Norman Davis i Roger Moorhause w swej książce o stolicy Śląska – Mikrokosmosie, przedstawili historię Wrocławia, jego mieszkańców – Polaków, Czechów, Austriaków, Niemców, Żydów, nazistów i sowietów – mikrokosmosu środkowej Europy. Podobnie było na całym Śląsku, szczególnie w jego Dolnej części, także w Bolesławcu. Musimy zdać sobie sprawę, iż jesteśmy tylko marną cząstką w mikrokosmosie dziejów Dolnego Śląska, a wszystko to, co było przed nami, jest naszym wspólnym dziedzictwem. Teraz My jesteśmy depozytariuszami jego tradycji, historii i kultury. Podobnie z zabytkami historii materialnej i dziedzictwem kultury narodowej pozostawionym na kresach. Ich depozytariuszami i strażnikami stali się Ukraińcy, Białorusini i Litwini i cieszy nas, że we Lwowie nadal stoi polski pomnik Adama Mickiewicza i byłoby nam bardzo miło, gdyby jeden z najstarszych polskich uniwersytetów na powrót nosił imię Jana Kazimierza, jak wymagałaby tego europejska tradycja.

Wszyscy potrzebujemy korzeni, nawet narody siłą wyrwane ze swoich ojczyzn i przeflancowane o tysiące kilometrów.

W Bolesławcu, jak i na wszystkich ziemiach uzyskanych mocą postanowień pojałtańskich dorasta już drugie, a nawet trzecie pokolenie Polaków. Moja mama przyjechała w 1946 roku z nakazem pracy z Podlasia, została nauczycielką w Tylinowie. Była stryjeczną wnuczką przywódcy polskiej endecji. Ojciec, z radzieckim paszportem w ręku, zwolniony w 1953 roku z radzieckiego łagru, w drodze do Wrocławia, w poszukiwaniu wypędzonej ze Lwowa rodziny, dociera do Bolesławca. Natomiast ja jestem już Dolnoślązakiem, urodziłem się na Dolnym Śląsku, to jest mój Heimat, moja mała ojczyzna, i dlatego bliski jest mi Opitz, bo jest moim najsłynniejszym krajanem, może nawet bardziej niż stryjeczny pradziadek – antysemita, choć polski patriota i sztandarowa postać wśród wskrzeszycieli Polski. Bliski jest mi też Hermann Shey – światowej sławy baryton basowy, śpiewak operowy urodzony w 1895 roku w Bolesławcu, uczeń tutejszego gimnazjum, berlińskiego konserwatorium, …, zmarły w Szwajcarii w 1981 roku. Bolesławianin mogący być doskonałym patronem dla bolesławieckiej szkoły muzycznej. Mogący, ale pewnie w mieście zamglonym smoleńskimi oparami nigdy nie będzie, bo nie dość, że Niemiec, to jeszcze bolesławiecki Żyd, ratujący swe życie w 1934 roku ucieczką do Holandii.

Pokolenia urodzone na Dolnym Śląsku są tymi, które jako pierwsze poczuły się gospodarzami we własnym kraju. Długo jeszcze po wojnie polscy przesiedleńcy – wypędzeni i repatrianci obawiali się tymczasowości swojej nowej ojczyzny, a co dopiero mówić o ich świadomości regionalnej. Ich była ta, jaką przywieźli ze sobą, z kresów, z robót czy niewoli. Ci młodzi Dolnoślązacy pewnego dnia upomnieli się o swoją historię i tradycję regionalną, zaczęli na nowo odkrywać znaczenie i pojęcie małej ojczyzny, swojego kraju rodzinnego. Zaczęli rozumieć ponadhistoryczne pojęcie wspólnoty regionalnej – mikrokosmosu.

Przybliżając nieco biografię Martina Opitza, z pełną premedytacją i w zgodzie z prawdą historyczną podkreślałem piastowskie pochodzenie rodów śląskich, patronów i dobrodziei poety. Z premedytacją, bo brzmienie ich imion i tytułów wskazywałoby raczej na ich niemieckość. Byłoby to poniekąd prawdą, Piastowie Śląscy już dawno zniemczyli się, od setek lat wchodzili w koligacje z niemieckimi rodami, mówili na co dzień po niemiecku i byli wasalami niemieckich książąt i cesarzy. Trudno powiedzieć czy byli Polakami czy Niemcami, bo w średniowieczu nie istniało pojęcie przynależności narodowej. Na ziemiach polskich pojęcie narodu, pojawiło się dopiero w drugiej połowie XIV wieku i ograniczało się tylko do „narodu szlacheckiego”. Książęta dzielnicowi nie do końca mieli świadomość bycia Polakami, i nie poczuwali się do przynależności do wspólnego „narodu”. Dla nich ważniejszym pojęciem od „natio” było pojęcie rodu „gens”. Również pojęcie ojczyzny „patria” nie kojarzono z tym co dziś, ale z ojcowizną i rodem.

Przykładem kontrowersji może być najbardziej znany Piast śląski – Henryk IV Probus zwany Pobożnym. Otóż w 1937 roku wrocławscy naziści postawili we wschodniej części rynku, tuż przed pręgierzem, drewniano – gipsowy, tymczasowy, w skali 1:1 model pomnika piastowskiego księcia. Sylwetka Pomnika przedstawiała Henryka IV jako minstrela odrzucającego wojenne rzemiosło. Później, już w trakcie wojny,  niemieccy antropologowie zamierzali rozstrzygnąć o „germańskości” Henryka. W tym celu jego doczesne szczątki zostały zabrane i miały zostać poddane badaniom. Niestety zaginęły w wojennej zawierusze, najprawdopodobniej sam czerep Księcia spłonął podczas pożaru wrocławskiego instytutu medycyny sądowej w trakcie walk o Festung. Nagrobek Henryka znajduje się aktualnie w Muzeum Narodowym we Wrocławiu. Dla jednych był Polakiem, dla innych Niemcem, na pewno był Dolnoślązakiem.

Profesor Henryk Samsonowicz poczucie przynależności narodowej wywodzi od wspólnoty językowej i w tym rozumieniu Piastowie Śląscy byli Niemcami, bo ich językiem codziennym był język niemiecki.

Wypada mi w tym miejscu wspomnieć o polskim patriocie, przywołując pamięć o Aleksandrze Friedrichu Wilhelmie Georgu Konradzie Ernscie Maximilianie hrabim von Hochberg, baronie zu Fuerstenstein, V księciu von Pless, synie Hansa Heinricha XV Grafia von Hochberg i angielskiej arystokratki Marii Teresy Cornwallis-West  zwanej Daisy – ostatniej Pani na zamku Książ. Hans Heinrich XV Hochberg, ojciec, Książe von Pless, podobnie jak Martin Opitz ukończył ekskluzywne wrocławskie gimnazjum im. Marii Magdaleny i przez całe swe życie był wiernym poddanym niemieckiego Kaisera i porządnym Niemcem, natomiast Aleksander czuł się Polakiem, polskim dziedzicem. Podczas II wojny światowej został żołnierzem Wojska Polskiego Drugiego Korpusu Polskiego. Dzień przed wybuchem wojny opuścił Pszczynę i przez Warszawę dotarł do Francji. Tam trafił do generała Sikorskiego i wstąpił do polskiego wojska. Jako Aleksander Pszczyński służył w sztabie jako tłumacz i brał udział w walkach na Bliskim Wschodzie i we Włoszech, min. pod Monte Cassino.

Drugim przykładem niech będzie życie Księżnej Marii Krystyny Habsburg. (za pap-)
Maria Krystyna Immaculata Elżbieta Renata Alicja Gabriela Habsburg-Lotaryńska, księżniczka von Altenburg, urodziła się 8 grudnia 1923 roku w Żywcu jako córka księcia Karola Olbrachta Habsburga oraz Szwedki Alicji Ancarcrona. Oboje rodzice silnie przywiązani byli do Polski; finansowali wiele przedsięwzięć kulturalnych i naukowych, towarzystw i organizacji społecznych. Arcyksiążę był oficerem Wojska Polskiego. Po 1939 roku nie podpisał volkslisty, za co był więziony przez hitlerowców. Podczas wojny Niemcy nie mogli darować Habsburgom postawy i stosowali wobec nich represje. Zabrano im majątek. Po wojnie księżna razem z najbliższą rodziną została zmuszona przez władze komunistyczne do emigracji. Habsburgom odebrano polskie obywatelstwo, nigdy też nie przyjęła innego obywatelstwa. W marcu 1993 roku otrzymała paszport Rzeczypospolitej Polskiej. Do Polski powróciła na stałe we wrześniu 2001 roku. Zamieszkała w żywieckim pałacu Habsburgów, w niewielkim mieszkaniu przygotowanym przez samorząd w miejscu, gdzie przed wojną była kręgielnia. Pogrzeb Księżnej 11 października w Żywcu.

Te dwa ostatnie przykłady oraz wcześniejsze, te piastowskie dowodzą różności postaw, poczucia przynależności rodowej i narodowej, dowodzą o różnorodności losów śląskich rodów i rodzin. Jednak wszystkie one świadczą o przywiązaniu do Heimatu, miłości do małych ojczyzn.

We wrocławskim ratuszu, w najstarszej części ratusza – Sali Mieszczańskiej podziwiać można Galerię Sławnych Wrocławian – wśród ponad 20 zgromadzonych tu popiersi znajdują się m.in. wizerunki księcia Henryka Brodatego i jego małżonki św. Jadwigi, architekta Carla Gotharda Langhansa, poety, przyjaciela A. Mickiewicza i Polaków, znawcy losów wielu polskich bohaterów takich jak m.in. Tadeusz Kościuszko,  co udowodnił pisząc utwory Stary wódz, Stanisław, czy Ostatni Polak – twórcy Karla von Holteia (w Bunzlau miał swoją ulicę), chirurga Jana Mikulicza-Radeckiego, noblisty w dziedzinie fizyki Maxa Borna i pozostałych 10 wrocławskich noblistów, Edyty Stein – św. Teresy Benedykty od Krzyża, pastora Dietricha Bonhoeffera, himalaistki Wandy Rutkiewicz, twórcy teatru Pantomimy Henryka Tomaszewskiego i innych. Sami wielcy – Breslauerzy i Wrocławianie. Wiosną tego roku z inicjatywy dyrektora Wrocławskiego Muzeum Miejskiego, trudem Niemiecko – Polskiego Towarzystwa Uniwersytetu Wrocławskiego odsłonięto w ogrodzie botanicznym zrekonstruowany pomnik Josepha Karla Benedikta Freiherr von Eichendorffa, jednego z najwybitniejszych europejskich twórców romantyzmu, poety miary Goethego, czy Fichtego. Eichendorff uczył się we wrocławskim gimnazjum św. Macieja, był wielka postacią, Breslauerem i Dolnoślązakiem.

Na dziedzińcu tegoż gimnazjum w 2003 roku odnaleziono rzeźbę Theodora von Gosena, wielkiego przedwojennego wrocławskiego rzeźbiarza. Przedstawia ona Chrystusa Zmartwychwstałego, który wieńczył postument poświęcony uczniom i nauczycielom słynnego wrocławskiego gimnazjum św. Macieja, poległym w I wojnie światowej. W budynku dawnego gimnazjum mieszczą się obecnie zbiory Zakładu Narodowego im. Ossolińskich. Podczas remontu gmachu, spod gruzów ogrodu robotnicy wydobyli postument z piaskowca, na którym wyryto 183 nazwiska – niemieckie, polskie i żydowskie. Choć było to gimnazjum katolickie, tak naprawdę studiowali w nim wyznawcy różnych religii. W XIX w. było ono popularne m.in. wśród Polaków z Poznańskiego i z Królestwa. Rozsławiły go takie znakomitości, jak poeta Joseph von Eichendorff, światowej klasy pszczelarz ks. Jan Dzierżoń i Józef Elsner, nauczyciel Fryderyka Chopina. Pomnik został odnowiony i powtórnie odsłonięty, jest artefaktem naszego dziedzictwa.

Wrocław, jego mieszkańcy, historyczka i redaktorka wrocławskiej Gazety Wyborczej – Beata Maciejewska, autorka książek o dolnośląskich zamkach, pałacach i tajemnicach regionu – Joanna Lamparska, twórcy filmów na YouTube – np. Hannibal Smoke, oraz stron internetowych na facebooku o zabytkach Dolnego Śląska i jego historii są żywymi przykładami na to, iż rodzi się powszechne poczucie wspólnoty regionalnej, przynależność do, i pragnienie zachowania oraz ratowania dziedzictwa naszych antenatów w regionie – Schlesiaerów i Ślązaków, naszej małej ojczyzny, naszego Heimatu.

Dołącza do nich pan Nowak, fundując miastu i Dolnoślązakom, zarówno tym w Polsce jak i w Niemczech i Czechach monument, jednocześnie pokazał, że „My są jedno”, mamy wspólną flagę, a na niej czarnego piastowskiego orła w złotym polu, mamy wspólną tradycję, historię i dziedzictwo, które każdy z nas, niezależnie od tego, po której stronie granicy wspólnej Europy mieszka, powinien bronić i pielęgnować. Nowak instynktownie czuje i realizuje to, co POWINIEN czuć i realizować Prezydent Bolesławca. Ufundował bowiem pomnik wielkiemu człowiekowi, wielkiemu Europejczykowi i Bolesławianinowi, nie jakiemuś kanibalowi, który w ubiegłym wieku w Muensterbergu poćwiartował i przerobił na peklowane mięso kilkadziesiąt osób, a teraz Ziębiczanie przywołują postać Karla Denke, czyniąc z niego wręcz honorowego obywatela miasta. Podobnie w Ząbkowicach Śląskich, skąd wywodzić się miał literacki archetyp filmowego potwora z Frankenstein.

Martin Opitz jest najodpowiedniejszą i najgodniejszą osobą do bycia honorowym obywatelem Bolesławca, a Bogdan Nowak jedynie restytuował zniszczony po ostatniej wojnie bolesławiecki pomnik dłuta Hermanna Michaelisa.

Nie mogę też nie  oddać honoru Prezydentowi, iż przynajmniej delegował na uroczystość odsłonięcia pomnika Martina Opitza swego zastępcę, gdy sam nie mógł, bądź nie chciał przybyć. Szkoda, bo tylko przy okazji nieformalnych, zakulisowych kontaktów można najskuteczniej działać dla dobra wspólnej społeczności, a jako Prezydent ma się nawet taki obowiązek. Szkoda, bo mógł usiąść przy jednym stoliku z Konsulem RFN, szkoda, że nie przyszedł i nie uczynił tego, co czynił wójt Gminy Kobierzyce – Ryszard Chomicz gdy żył…

Szkoda też, że inni oficjele z władz samorządowych potraktowali to wydarzenie jak wspólnego grilla za miastem, albo odsłonięcie kolejnego fallusa – w stylu Katarzyny Kozyry, stanęli sobie obok jego ekscelencji Konsula Republiki Federalnej Niemiec Ruedigera Schulza, obok Duszpasterza Mniejszości Niemieckiej w Polsce prałata Wolfganga Globischa jak na meczu BKS-u – w sweterkach, w porozpinanych marynarkach i bez krawatów. To, że nikt z bolesławieckiego establishmentu nie wiedział, że do dyplomaty w randze Konsula należy zwracać się per Jego Ekscelencjo, można jeszcze wybaczyć, niektórzy z nich nadal trzymają nigdy nie otwarte podręczniki Jana Kamyczka w służbowych biurkach, lecz za brak krawata już  doradców klienta w SKOK-ach wyrzucają na zbitą twarz.

Wielki dzień dla miasta, dla Dolnego Śląska – wydarzenie doniosłe, ale jak w starym dowcipie – ” niesmak pozostał”.

 

© cemoi07

moja prywatna opnia jest moją prywatną opinią pozaprocesową i zgodnienie z postanowieniem Sądu Najwyższego z dnia 4 stycznia 2005 roku (V KK 388/04) nie jest opinią w rozumieniu art. 193 k.p.k. w zw. z art. 200 § 1 k.p.k., i nie może stanowić dowodu w sprawie

 

Exit mobile version