bobrzanie.pl – to co istotne w Bolcu, Bolesławiec, informacje, blogi, sport, rozrywka, humor, imprezy, wideo

Oscarowe przedbiegi: Zniewolony

Nazywa się Steve McQueen. Naprawdę nazywa się Steve McQueen – nie jest to żaden pseudonim, ale godność nadana mu przez rodziców. Jest reżyserem z Wielkiej Brytanii, lecz swoim ostatnim filmem, prawdziwie amerykańskim Zniewolonym, zmienił swój styl pisma na iście hollywoodzki.

Bo w jakich okolicznościach można byłoby porównać Głód, jego debiutancką fabułę, do nagrodzonej BAFTą i Złotym Globem patetycznej rozprawy (rozprawki?) na temat niewolnictwa w czasach poprzedzających wojnę secesyjną? Bodaj jedynym wspólnym mianownikiem może być Michael Fassbender, wówczas mało znany intrygujący aktor, dziś prawdziwa gwiazda światowego kina. Reżyserski talent McQueena od czasu jego debiutu w 2008 r. ewoluował w stronę opowieści dużo bardziej przystępnych i, powiedzmy sobie szczerze, mniej wymagających.

Trzeba jednak pamiętać, że dorobek Brytyjczyka jest wciąż bardzo skromny i na wydawanie sądów, jakoby sprzedał się on Hollywood jest stanowczo za wcześnie. Zniewolony, opowiadający o losach Solomona Northupa, wolnego ciemnoskórego obywatela USA, który w 1841 zostaje porwany i sprzedany jako niewolnik. Przez 12 lat był obiektem transakcji zamożnych właścicieli plantacji, doznając całej palety krzywd i upokorzeń. Film McQueena pozwala nieszczęśnikowi zachować bezcenną godność, niejednokrotnie ukazując jego intelektualną wyższość nad często bezwzględnymi właścicielami. Spokój i intelekt Chiwetela Ejiofora skontrastowany zostaje z brutalną prymitywnością Fassbendera, wcielającego się w rolę bezwzględnego Edwina Eppsa.

To właśnie zaślepiony zazdrością o niewolnicę Patsey właściciel plantacji bawełny uosabia wszystko to, z czym zaciekle walczyli abolicjoniści. Czy kolor naszych dusz także jest inny? – pyta retorycznie Solomon w jednej ze scen, lecz jego oprawca pozostaje głuchy na takie argumenty. Przeświadczony o swej cywilizacyjnej wyższości upokarza swych niewolników, raniąc ich fizycznie i psychicznie. Ciekawe są liczne aktorskie pojedynki Ejiofora i Fassbendera, w których McQueen oddaje pałeczkę gwiazdorowi 2012, pozwalając mu sprytnie manipulować Eppsem i odnosić maleńkie, choć wiele znaczące zwycięstwa. Na drugim planie zaś cała plejada mniej lub bardziej wyrazistych kreacji: nominowana do Oscara Lupita Nyong’o jako pragnąca śmierci Patsey, dobroduszny Benedict Cumberbatch, ponownie psychopatyczny Paul Dano czy Brad Pitt jako kanadyjski wybawiciel Solomona. Ten ostatni istnieje na ekranie raptem przez kilka chwil, lecz jego wpływ na losy głównego bohatera jest niebagatelny. Szkoda, że na tak niewiele pozwolono Cumberbatchowi, ale w nagrodę otrzymaliśmy zaskakującą i ostrą kreację Sarah Paulson w roli upokorzonej niewiernością męża Pani Epps.

Zniewolony, pomimo swoich licznych aktorskich zalet, nie wznosi się jednak ponad poziom ideologicznie zaangażowanego wyciskacza łez, ani w warstwie fabularnej, ani realizacyjnej. W zabiegach formalnych McQueena odnalazłem jedną zaledwie perłę – boleśnie przedłużone ujęcie Solomona wiszącego na gałęzi drzewa, w pobliżu którego bawią i śmieją się dzieci, a codzienność trwa w najlepsze. Może w tym tkwi wartość Zniewolonego? W uświadomieniu widzom okrucieństwa tamtych czasów, gdy szanowany obywatel mógł zniknąć na 12 lat, a żaden z otaczających go ludzi nawet nie próbował mu pomóc. Nawet przy najbardziej przychylnym nastawieniu można być jednak odrobinę rozczarowanym oczywistą formą najnowszego dzieła reżysera, który debiutował jednym z najbardziej brudnych i afabularnych filmów 2008 r.

Exit mobile version