bobrzanie.pl – to co istotne w Bolcu, Bolesławiec, informacje, blogi, sport, rozrywka, humor, imprezy, wideo

Narodowcy z Bolesławca zatrzymani 11 listopada w Warszawie

Portal wdolnymslasku.pl twierdzi, że podczas warszawskiego Marszu Niepodległości jedną z najbardziej represjonowanych przez służby porządkowe grup byli narodowcy z Bolesławca. Uczestnicy wyjazdu twierdzą, że zostali bezpodstawnie zatrzymani, byli niesłusznie przetrzymywani, a następnie oskarżeni.

Narodowcy z Bolesławca we wtorek 11 listopada o godz. 3:30 tuż przed wyjazdem spod dworca PKP zostali wylegitymowani, spisani i nagrani kamerą przez funkcjonariuszy. To samo spotkało ich, gdy w Warszawie opuścili autokar. Podczas Marszu Niepodległości grupa z Bolesławca, jak twierdzą jej członkowie, nie brała udziału w zamieszkach.

– Prawdziwy skandal miał miejsce jednak przy wyjeździe, kiedy ludzie na „wyrywki” byli wyciągani z autokarów przez odziały Biura Operacji Antyterrorystycznych. Zaatakowali oni nasz autobus idąc za tzw. „ciosem”, kiedy już chuligani i prowokatorzy się wycofywali. Służby BOA, będąc w tym momencie w natarciu, niszczyły i wgniatały pałkami karoserię. Chcieliśmy uciekać, jednak funkcjonariuszy było zbyt wielu. Zatrzymali autokar, w kierowcę wycelowano z pistoletu. Wybuchła panika – opowiada wciąż Wojciech Syjud, działacz Młodzieży Wszechpolskiej, członek Narodowego Bolesławca.

Funkcjonariusze wybrali z grupy pięć osób, które zostały zatrzymane.
– Siedziałem z grupą znajomych już około godziny w autobusie. Czekaliśmy na brakujące cztery osoby, ponieważ my po przemówieniach od razu udaliśmy się do naszego autokaru. Nagle liczba walczących z chuliganami policjantów zwiększyła się i widząc swoją przewagę nacierali oni w stronę stojących autobusów. Wandale i prowokatorzy się rozpierzchli, a wtedy policja zaczęła pałowanie przypadkowo napotkanych na swojej drodze osób. Widziałem jak kopano kobietę. Spałowano mężczyznę do nieprzytomności. Służby zupełnie nie patrzyły, kto stoi pod autokarami, a byli to uczestnicy marszu czekający na wyjazd. Bili po prostu wszystkich – mówi Łukasz Nizioł.

W autobusie z Bolesławca, który stał najbliżej całego zamieszania, zapanowała panika, znajdował się tam także dziesięcioletni chłopczyk, który ze strachu głośno płakał. Funkcjonariusze chcieli wkroczyć do autokaru po wcześniejszym uderzaniu pałkami w karoserię, ale jednak ostatecznie wszystkich wyprosili na zewnątrz, następnie wylegitymowali i przeszukali. Część wróciła do środka autobusu, ale nie wszyscy. Marcin Puk był jednym z tych, których rzekomo jako chuligana rozpoznał jeden z policjantów.

– Kiedy już wchodziłem do naszego pojazdu, ktoś ze służb powiedział „Jeszcze ten w niebieskiej kurtce”. Natychmiast mnie zawołali i zaprowadzili pod radiowóz. Jeden z policjantów twierdził, że rzucałem w niego kamieniami i dlatego mnie rozpoznał po niebieskiej kurtce. Od razu zaprzeczyłem, bo nie brałem w ogóle udziału w zamieszkach. Kierowca będzie świadkiem w moim procesie, gdyż widział, że od ponad godziny czekaliśmy w autobusie. Po odjeździe naszego autokaru stałem jeszcze ze dwie godziny skuty kajdankami i wtedy zapytałem funkcjonariusza, dlaczego na mnie wskazał, skoro przecież nic nie zrobiłem. Kazał mi ściągnąć kaptur. Miałem skute ręce, więc machnięciem głowy się odsłoniłem, a on od razu stwierdził: „Ty samym ryjem straszysz, dlatego się nadajesz” – relacjonuje portalowi wdolnymslasku.pl Marcin Puk z Bolesławca.

Zatrzymanych przewieziono do komendy w Pruszkowie. Po przeszukaniu i innych czynnościach policyjnych osadzono ich w miejscowości Piastów.

– Wszyscy, z którymi byłem przewożony, pasują do stereotypowego rysopisu chuligana: krótkie włosy i dres. Kiedy policjant wyciągał dowód z mojego portfela, zauważył zdjęcie dziewczyny i pochwalił, że ładna. Odpowiedziałem, że w przez takich jak on moja dziewczyna musi sama wracać autobusem. On odparł wtedy: „To dobrze, chłopaków u was dużo, będzie miał kto ją pocieszać, a ty nie będziesz miał już do kogo wracać”. Takie i inne prowokacyjne słowa padały z ust funkcjonariuszy w stosunku do zatrzymanych – mówi Marcin Puk.

Bolesławianin przesiedział 48 godzin w areszcie i w międzyczasie został przesłuchany. Później odbyła się rozprawa sądowa. Postawiono mu zarzuty: napaść na funkcjonariusza policji oraz udział w nielegalnym zgromadzeniu. Nie ma dowodów typu nagrania, zdjęcia itp., natomiast są relacje dwóch świadków – policjantów. Jeden z nich zeznawał już podczas pierwszej rozprawy i stwierdził, że rozpoznał mężczyznę z bolesławieckiego autobusu tylko po niebieskiej kurtce i żółtym kapturze. Otwarcie przyznał, że nie zidentyfikował oskarżonego po twarzy, po sylwetce albo po czymkolwiek bardziej charakterystycznym.

Krzysztof Bosak obiecał nam opiekę adwokatów i dotrzymał słowa. Rzeczywiście bronią nas ludzie od niego. Sędzia wniósł o nagranie z monitoringu, ale tam nic nie będzie, ponieważ szedłem na tyle marszu i nie biłem się w gronie chuliganów z policją. Podczas rozprawy sędzia poprosił mnie o dwukrotne obrócenie się. Potem zaznaczył, że nie widzi u mnie żadnych śladów pobicia, gazu, wody i farby z armatek. Mam też świadka, z którym spędziłem cały czas w Warszawie, jest nim moja dziewczyna. Jedyne, co mnie obciąża, to zeznania policjanta – opowiada zatrzymany.

Sprawa Marcina Puka jest wciąż w toku. Bolesławianin czeka na pismo z Warszawy w sprawie dalszych postępowań. Do całkowitego wyjaśnienia i ostatecznej decyzji sądu musi stawiać się regularnie trzy razy w tygodniu na komendzie w Bolesławcu, ponieważ ustalono mu dozór policyjny.

Bolesławiecka grupa wróciła bezpiecznie do domu, ale po przyjeździe nad ranem została ponownie skrupulatnie wylegitymowana przez policję.

Cały artykuł Macieja Rajfura znajdziesz na portalu wdolnymslasku.pl, czuli TUTAJ.

Exit mobile version