bobrzanie.pl – to co istotne w Bolcu, Bolesławiec, informacje, blogi, sport, rozrywka, humor, imprezy, wideo

Instynkt sportowy

W lipcu nachodzi mnie zawsze jakiś taki instynkt sportowy. Wyobrażam sobie, że gdy jest już tak ciepło, wszyscy wychodzą na plaże, baseny, panny i mężatki okazują swoje bezwzględne zgrabności – ja zacznę w końcu spędzać przed komputerami tylko 6, zamiast standardowych 8 godzin dziennie. Schudnę z 8 kilo, poczuję, że mam ciało, które może być atutem, a nie utrudnieniem w życiu. Być może pójdę gdzieś między ludzi i poznam dziewczynę.

Wybieram rower, bo uważam kolarstwo za piękny sport. Żaden inny nie jest tak potwornie ciężki i w żadnym innym nie ma takich ilości oszustów. I za to właśnie kocham zmagania chudych mężczyzn. Już w pierwszej edycji Tour de France, w roku 1903 – zdyskwalifikowali za wały na trasie 60 zawodników na 110 startujących – a trzeba wiedzieć, że sędziów nie było wtedy zbyt wielu, a doping w postaci wina, piwa i calvadosa – dostępny był demokratycznie dla wszystkich.

W sobotę wyciągnąłem więc z piwnicy rower i kask, przetarłem te przedmioty z kurzu. Napełniłem bidon i pojechałem do pana Tadzia na Komuny, żeby sprawdził czy wszystko dobrze. Pan Tadzio napompował koła z 0,2 atmosfery do 2,5 i powiedział, że poza tym, że jechałem na flaku w dwóch kołach – to generalnie jest gitara. Inaczej być nie mogło – bo rower kupiłem 4 lata temu i był on w użyciu przez 4 dni. Jak należy – jeden dzień na rok.

Aha, wziąłem jeszcze do kieszonki lekarstwo wziewne na astmę. Paradoks kolarstwa polega również na tym, że oni koksują to lekarstwo, żeby jechać 200 km z prędkością 50 km/h, natomiast ja – biorę to lekarstwo, aby przejechać 20 km z prędkością 10 km/h – tak czy inaczej, przybliża mnie to do świata zawodowców i pochlebia już na starcie.

Ruszyłem. Kruszyn, Łaziska inne wsie. Piękne widoki, wspaniałe dziewczyny, fajne chłopaki. Przyroda. Mnóstwo wrażeń. Niezwykłe doznania. Poczucie wolności i kontaktu z naturą. Mój blady kark skwierczący w upale – z naturą kontaktował się szczególnie blisko.

W Suszkach jeszcze było OK, ale potem były Kraszowice i taka opiźdźelcza góra asfaltowa, która ciągnęła się chyba godzinę. Później kostka w Otoku, która już zupełnie zrujnowała, na ten rok, moją, świeżo rozkwitłą, miłość do jazdy na rowerze. Skręciłem na Rakowice i tam asfaltem, przez mostek, baseny do Zgorzeleckiej. Na ostatnich łykach z bidonu, osiągnąłem stary teatr i rzutem na taśmę postanowiłem skrócić sobie męki chodnikiem od Mickiewicza do galerii. Wbijałem tę górską premię, zataczając się od lewej do prawej, w końcu na szczycie, spocony, zgoniony jak knur, stanąłem przy starym „Mieszku”. Opanowałem oddech i tętno. Byłem półtrupem z pragnienia, wyczerpania i upału, który sięgał 36 stopni.

Obok, na ławce, siedział w cieniu pan Mirek, który garażuje Hyundaja Pony przy Polnej. W śnieżnobiałej, wykrochmalonej, crispy, koszuli. Pił puszkową Perłę. Ale jak on ją pił! Jak Pan Świata! Jak Król Życia! Robił to wolno, godnie i bezwzględnie – duszkiem, od poziomu, do zenitu. Gul mu pracował miarowo, a głowa z wraz z puszką – ciągnęła ku górze jak kopuła teleskopu astronomicznego. W końcu zatrzymał się. Zamknął usta. Zmiął aluminiowy pojemnik i cisnął za siebie. Rozparł się łagodnie, kierując zrelaksowane oblicze w kierunku dworca PKP. Chwilę później sięgnął do kieszonki na piersi, wyciągnął paczkę papierosów. Zapalił i zaciągnął się głęboko.

Był to moment, który przesądził o definitywnym końcu mojego romansu ze sportem wytrzymałościowym.

Tekst pochodzi z profilu The Bad Bunzlauer – złe wiadomości z Bolesławca

Exit mobile version