bobrzanie.pl – to co istotne w Bolcu, Bolesławiec, informacje, blogi, sport, rozrywka, humor, imprezy, wideo

Odnieść klęskę

To powyżej to moja karta do głosowania w wyborach do senatu. Jestem jednym z 8709 mieszkańców miasta, którzy uznali, że wolą aby prezydent miasta realizował się w senacie, a nie w Bolesławcu. 9 647 osób w zeszłym roku głosowało za tym, aby został prezydentem miasta. Można sobie zażartować, że tylko 938 osób chciało, żeby był nim dalej. To różnica między wynikiem zeszłorocznym i tegorocznym.

Piotr Roman ponosząc klęskę odniósł prawdopodobnie osobisty sukces, bo ja osobiście miałem bardzo silne i uzasadnione wrażenie, że w tym jego kandydowaniu nie było determinacji. Że on bardziej musiał, niż chciał startować. Że mobilizacja jego ludzi była pozoranctwem i udawaniem, ale bardzo trudno jest przekonująco udawać determinację.

Wystarczy porównać zaangażowanie prezydenta w zeszłoroczne wybory i w obecne. Widzieliście teraz jakiś spot wyborczy prezydenta, jakiś apel do bolesławian? Przecież to oczywiste, że takie rzeczy zobaczyłby prawie każdy, gdyby tylko pan prezydent tego chciał. Myślę, że nie chciał. Bo gdyby chciał to bylibyśmy bombardowani wyjaśnieniami tego,  jak łatwo możemy mieć swojego senatora, to cały płot targowiska przy Wesołej byłby wyklejony Piotrem Romanem a jego ukochane media trąbiłyby non stop o wielkiej szansie miasta, jednocześnie pokazując namaszczanie ewentualnego następcy. Pamiętacie wybory sprzed roku? Ofiarne zdobywanie ścianki wspinaczkowej w pełnym rynsztunku, parafrazę teledysku Domagały, karne szeregi prezesów i dyrektorów miejskich firm zaangażowane w kampanię…

No niby były teraz jakieś ulotki, banery, jakieś wywiady i nieco propagandy, ale bez finezji i bezdyskusyjnej urody tamtych działań, które faktycznie przyciągały uwagę do kandydata. A senatora wybierali mieszkańcy czterech powiatów i niestety… we Lwówku, Zgorzelcu czy Lubaniu znalezienie śladów kampanii Piotra Romana wydaje się zadaniem nierealnym.

Piotr Roman kandydował na tyle dyskretnie, że nawet teoretycznie zorientowani w polityce ludzie nie mieli świadomości jak blisko jesteśmy „swojego” senatora. Że to tylko jeden z trzech kandydatów z czterech powiatów i to z powiatem najsilniejszym – bolesławieckim – włącznie.  Nawet ludzie Piotra Romana głosowali na konkurentów. Wielu zapewne po to, aby nie stracić spokoju bytu i ducha. Bo jak mi powiedział pewien niekoniecznie zwolennik obecnego prezydenta: „można wysłać go do senatu, ale nie pomogę w tym, bo w mieście zapanuje chaos”.

Zwykle głosuję na tych, którzy przegrywają. Zwykle moi kandydaci nigdzie się nie dostają. Tradycji stało się zadość.

Bezpartyjni Samorządowcy tak jak w wyborach do europarlamentu problem mieli nawet z rejestracją list w kraju. A kampania… mój boże, w jednym dniu wyborów samorządowych pokazują więcej inwencji i zaangażowania, niż tutaj w całej kampanii.

Bezpartyjni (i) Samorządowcy kolejny raz pokazali na arenie ogólnopolskiej jak mało znaczą i o ile bardziej lokalne stołki są dla nich ważniejsze niż deklarowana walka o interesy samorządów na arenie krajowej.

Jedna refleksja: rozczarowanie politykami i wyborcami jest zawsze wprost proporcjonalne do oczekiwań. Brak oczekiwań zawsze skutkuje brakiem rozczarowań.

Exit mobile version