bobrzanie.pl – to co istotne w Bolcu, Bolesławiec, informacje, blogi, sport, rozrywka, humor, imprezy, wideo

Studiuję w Bolesławcu

Studiuję w Bolesławcu. Aż się łezka w oku kręci, jak to nasze miasto się rozrosło. No ale dobrze, zanim oskarżycie mnie o kłamstwo (bo przecież sprawdzicie z ciekawości w internecie i wyraźnie będziecie mogli zobaczyć, że uczelni wyższych w naszym mieście nie ma), już tłumaczę. Zostałam w tym roku studentem dziennych wieczorowych studiów stacjonarnych zaocznych online.

Na immatrykulacji ślubowałam, że nie będę biegać po śliskiej podłodze uczelni w kapciach muzealnych, smarować schodów olejem w celu zaatakowania personelu naukowego szkoły, dewastować okien przy próbie wyskoczenia przez nie oraz przyklejać gum do żucia pod stołami w salach wykładowych. Wszystko to na pewno spełnię, bo w budynku mojego wydziału nie pojawię się do końca pierwszego semestru. Chyba że odkryję jak można zniszczyć mienie szkoły zdalnie. (Jedyne co  przychodzi mi do głowy to zhakowanie serwerów, ale one i bez pomocy z zewnątrz ledwo zipią. Wierzę jednak w ułańską fantazję polskich studentów i czekam, co jeszcze zdarzy się na tym poziomie.) Ślubowałam też pewnie inne rzeczy, łącznie z godnym reprezentowaniem placówki na zewnątrz, ale nie pamiętam już dokładnie, bo robiłam to między kolejnymi kęsami kanapki w kuchni rodzimego bolesławieckiego mieszkania, lewym przyciskiem myszy. Na stronie uczelni, gdzie na zielono migał prostokątny, elektroniczny guzik z napisem: ,,ślubuję”.

Na inauguracji byłam obecna. Czułam się wręcz wyróżniona, bo oprócz mnie na sali byli tylko rektorzy i prodziekani w słynnych togach oraz opiekun roku. Miałam bardzo dobre miejsce do oglądania ceremoniałów wykładowców wyższej uczelni, bo z balkonu. Nie musiałam mrużyć oczu, żeby zobaczyć dokładnie prezentację. Była udostępniona w dużym oknie, natomiast prowadzącą wykład widziałam w małym kwadracie na dole ekranu, pięknie wykadrowaną przez najazd kamery. Czasem tylko nie byłam pewna, co mówi. Dźwięk mi niknął. W Bolesławcu jeszcze nie mam światłowodu.

Wtedy, zaraz na początku, jeszcze myślałam, że studia będę mieć hybrydowe. Rano zajęcia stacjonarne dwa razy w tygodniu, po południu każdego dnia zdalne. Ktoś jednak nieco za dużo myślał przy ustalaniu planu. Zajęcia na uczelni zostały mi przydzielone odgórnie w piątek i poniedziałek. W te same dni miałam mieć też popołudniowe online. Szczodra uczelnia pozostawiła studentom półgodzinny margines czasu na powrót z Katedry do domu i odpalenie internetu. Dla wielu zbyt krótki, żeby móc dojeżdżać pociągiem. Ktoś z pewnością za dużo myślał, ponieważ wszystkie zajęcia dzień w dzień według planu kończę o godzinie 21.00. Dwa razy sprawdzałam dla pewności w systemie, ale mimo rekrutacji na zajęcia dzienne stacjonarne, zostałam połowicznym studentem wieczorowym online. Westchnęłam.

O tym że będą tylko zdalne, a nigdy hybrydowe, dowiedziałam się, siedząc w wynajmowanym mieszkaniu w jednym z tych Dużych Miast, w którym miałam studiować. Był to tym samym wieczór przed pierwszym dniem pierwszych zajęć pierwszego kierunku pierwszych studiów w moim życiu. Na wspomniane wyżej pierwsze zajęcia spóźniłam się o trzykrotność studenckiego kwadransu, ponieważ podana przez uczelnię platforma streamingowa nie chciała być kompatybilna z moją wersją oprogramowania. Westchnęłam.

Tego samego dnia odebrałam w Katedrze Uczelni w Dużym Mieście legitymację studencką. Administracja jako jedyna dalej siedziała w papierze stacjonarnie. Całkiem rozbawiło mnie, że w dobie pandemii w XXI wieku, kiedy wszystko jest online, łącznie z zajęciami, po odbiór legitymacji (dla odmiany plastykowej, nie z papieru) należy przyjść z kompletem dokumentów. Wydrukowanym ze strony internetowej Wydziału Uczelni. Oraz wydrukiem potwierdzenia z banku przelewu internetowego za legitymację. Tego samego przelewu, który robiłam bezpośrednio z internetowej strony systemu rekrutacyjnego. Ostatniego dokumentu zapomniałam. Pani najpierw nie była w stanie mnie usłyszeć przez szybę ochronną z plexi, swoją przyłbicę i moją maseczkę, a kiedy już mnie usłyszała, nakrzyczała na mnie stosownie. Spytałam, czy mogę donieść dokument w innym terminie. Kazała przesłać go pocztą studencką w formie pdf na adres administracji wydziałowej. Czyli jednak da się elektronicznie. Westchnęłam.

Kiedy decyzja rektora ostatecznie zapadła i było nią całkowite przeniesienie zajęć na zdalne, pojawiłam się w Dużym Mieście po raz drugi i ostatni w całym semestrze, żeby zabrać jeszcze nie do końca rozpakowane rzeczy z powrotem do Bolesławca. A teraz studiuję tutaj. Nie narzekam, bo w gruncie rzeczy jestem introwertykiem i pasuje mi siedzenie na wykładzie w piżamie w grochy i popijanie kawy w dużym kubku z bolesławieckimi stemplami. Niektórzy mi współczują, że nie mogę zaznać prawdziwego studenckiego życia, że pierwszy rok jest najważniejszy pod względem towarzyskim i aklimatyzacyjnym. Pocieszam ich, że jeszcze zawsze mogę nie zdać i mój pierwszy rok nie skończy się na jednej powtórce. Mogę też zacząć kolejny kierunek lub zmienić aktualny, i pierwszy rok na nowym wydziale uznać za nowy początek. Już bez pandemii. Tak czy inaczej, mogę jeszcze poczekać. Inni nie czekają i wyrywają się na integracje, imprezy studenckie i szukają możliwości, żeby zobaczyć się na żywo. Dostaję kilka zaproszeń na domówki. Patrzę na słupki zachorowań. Zostaję w domu i sięgam po książkę. Wzdycham.

Studiująca w Bolesławcu – Karolina Zdunek

Exit mobile version