bobrzanie.pl – to co istotne w Bolcu, Bolesławiec, informacje, blogi, sport, rozrywka, humor, imprezy, wideo

Subiektywnie po Bolesławcu

Czasem wydaje się, że już wszystko jest znane a tymczasem cztery godziny mogą wiele zmienić. Nogi powiodły wpierw na dawny cmentarz katolicki przy Lubańskiej. Obraz nędzy i rozpaczy połączony z upływem czasu i gospodarką rabunkową. Porozbijane i porozkradane nagrobki, ścięte drzewa, śmiecie. Taki obraz naszej kultury. Ale jeszcze da się coś zauważyć. Lokalną sztukę kamieniarską reprezentowaną przez  obramowania płycin, wykonane z tutejszych piaskowców. Ale też i nagrobki wykonane z granitu czy cementu.

Co ciekawe, jeden z nich wykonano dla właściciela majątku w Starych Jaroszowicach. Katolicy stanowili w okolicy mniejszość, podobno dzisiejszy kościół katolicki w wiosce wyglądał po wojnie tak, jak obecnie prezentuje się dawny ewangelicki. Więc może i jak mu się zmarło, to lepiej było go pochować w powiecie? W jednym z rodzinnych grobowców przygotowano, obok małżonki, miejsce dla mistrza dekarskiego, wyspecjalizowanego w pokryciach z łupka. Towarzyszka życia zmarła w 1944 r., czyli na kilka miesięcy lub lat przed przymusową emigracją męża. I na nic zdało się przygotowanie kwatery.

Ci, którzy przyszli po 1945 r. i zostali na tej nekropolii pochowani, do dziś zostali już niemal zapomniani. Dorośli i dzieci, których mogił jest całkiem spora ilość. To przy tej części jest największy śmietnik. W oczy rzuca się powojenna mizerota. Odeszli kamieniarze, stąd konstrukcje cementowe i stalowe. Zastanawia potężna, betonowa tumba pracownika powiatu. Patrząc na jej grubość, można przypuszczać, że odlano ją na miejscu, bo taki tonaż byłby bardzo ciężki do transportu.

Najlepiej do stanu tego miejsca odnosi się inskrypcja na grobie emerytowanego leśniczego miejskiego:

Wer im Gedächtnis seiner Lieben lebt ist nicht tot, sondern nur fern. Tot ist wer vergessen wird.

Kto żyje w pamięci swych ukochanych nie jest martwy, lecz tylko w oddali. Martwy jest ten, kto został zapomniany.

A towarzyszy temu widok rozpaczliwie płaczących karp po ściętych drzewach. Chciałyby drzewa rosnąć, ale decyzja była bezlitosna. Precz z naszego krajobrazu. Gdyby choć posadzono coś w zamian, na takim nie wiadomo co. Bo ni to cmentarz, ni park. Zresztą od takich parków ludzie raczej trzymają się z daleka, co widać po przeciwnej stronie ulicy, gdzie był historyczny cmentarz, który ludowa władza skazała na zrównanie z ziemią. A obecna władza tnie i tnie. Zrozumiałe, że to nie jest puszcza i drzewa zagrażające tym rzadko chodzącym ludziom trzeba wyciąć. I też nic w zamian, bo trzeba to podlewać, gubi liście, same problemy. A tak trochę warkotu, drewno się przehandluje i żaden (bez)radny ani mieszkaniec nie zainteresuje się. Kilku sobie poszczeka, klikobity w newsach pójdą i wszystko trwa po staremu. Co osobiście doprowadza mnie do białej gorączki, to bezmyślność i tępota. Pardon za przepisowy wtręt w spacerowy opis, ale nie wolno przyciąć więcej niż ⅓ korony. A co zrobiono z tym drzewem? Formę słupową, polską. Takie cwaniactwo, które ma doprowadzić do śmierci drzewa. Wykonane na zlecenie UM. 

Panie i panowie na urzędzie, macie jeszcze rozumy i czy zdajecie sobie sprawę, że właśnie oglądacie dowód na złamanie ustawy o ochronie przyrody? Jakieś konsekwencje?

Gdy nogi poniosły na cmentarz komunalny, w oczy wpadła duża liczba kartek przyklejonych do napisówek sprzed zaledwie trzydziestu, czterdziestu lat. Wtedy zdobyć nagrobek z granitu, to był wysiłek. A dziś prośba o kontakt z administracją. I tak można pomyśleć, jaki sens mają te wymyślne kamienie z Chin, Indii, Ukrainy, Szwecji, gdy pamięć ludzka jest tak krótka. Wydobycie, cięcie, transport, obróbka montaż. Marnotrawstwo zasobów i energii.

Obok cmentarza zaś dogorywające obiekty Concordii. Powstały w czasach burzliwego rozwoju kapitalizmu, ale twórca przedsiębiorstwa nie należał do kapitalistów krwiopijczych. W 1873 r. pracowało tutaj 1500 wrzecion, zatrudnieni mieli prawo do świadczenia emerytalnego, wspomagał ubogie położnice w Leśnej. A jego córki obdarowane majątkami w Wielkopolsce, przyjęły po 1918 r. obywatelstwo polskie. I musiały ukrywać się po 1939 r., bo utraciły prawo do bycia ludźmi.
Zabudowania jeszcze trochę postoją, ale grunt misiu, to się liczy. A jest to też miejsce cierpienia więźniów podobozu Groß-Rosen. Nie zbudowano dla nich baraków, trzecie i piąte piętro jednej z wież przekształcono w odrębne baraki. przy najwyższym stanie liczbowym mieszkało w nich 650 więźniów. Trudno sobie dziś wyobrazić, że podczas ucieczki trzech Polaków i dwóch Hiszpanów zeszło z szóstego piętra po lince piorunochronowej na dół.

Na dziś pierwszy budynek już padł, pozostałe, z dziurami w dachu, są w spisie konserwatora, ale Mysłakowice też były. I konserwator wysłał pismo, a właściciel walił i handlował, że aż miło. Polski kapitalizm XXI wieku. pewna Bolesławianka opracowała nawet koncepcję rewitalizacji założenia, jeszcze jest chyba w sieci, ale o zainteresowanych trudno.

A dokoła śmiecie. Tak nam się obyły, że ich wcale nie zauważamy.

Potem park Świerczewskiego. Kryształ z niego żaden był, ale formalnie nikt nie zniósł nazwy, którą stosowano w latach osiemdziesiątych i jeszcze dziewięćdziesiątych. Nie zdekomunizowano go jak Waryńskiego, który z komunizmem nic wspólnego nie miał . Ot, wrażliwy był na los ludzi i dla niektórych stał się niewygodny.

Stojący obok pałac Pücklera czeka na swój nowy czas. Mam tylko nadzieję, że znajdujące się na nim orły będą znowu czarne, bo takie są właśnie na herbie tej rodziny.

Zmierzając do centrum kolejna wizyta na terenie tarasu Gottloba Liebnera. Znowu kapitalny przykład ważności zależnej od czasu i koniunktury politycznej. Teraz w modzie jest tablica smoleńska, ale obok stoi głaz z dwiema skromnymi płycinami. Czołowa poświęcona dzieciom, ofiarom wojen, boczna ratującym Żydów w czasie Holokaustu. A wyżej kaplica patronki miasta. Wymyślono tę akcję kilka lat temu. Ile było pisania, pielgrzymek, wyremontowano dawny pawilon ogrodowy, adoptując go na kaplicę. Dziś pobazgrolona, z urwaną rynną i opakowaniami po piwach przed wejściem bardziej straszy niż zaprasza.

W zasadzie powoli znowu historia zatacza koło. Bo budowla miała sens, gdy właściciel ogrodu spędzał w nim czas. Po czasach Liebnera mówiono o niej Ratskapelle – szczurza kaplica. Te człowiekolubne stworzenia gnieździły się w nim i w kanale doprowadzającym wodę. Cztery razy zaś obszedłem taras, żeby odnaleźć kamień z notatką w systemie sześćdziesiątkowym lub dwunastkowym. Ciekawe, co ktoś liczył?

  

Głód niedzielny pchnął na plac Limanowskiego. Nieznany? Bo to nazwa z 1945 r. Tak nazwano niemiecki Markt. Limanowski wrednym socjalistą był, dobrze, że jeszcze poprzedni system go zniósł. Złośliwe, to prawda. Ale też i ciekawe zagadnienie. W wielu dolnośląskich miastach nie ma rynków, tylko place. Ciekawe, co spowodowało, że właśnie tutaj zastosowano jednak najlogiczniejszą nazwę dla centralnego punktu miasta?

Powoli drepcząc wokół ratusza przyjrzałem się gotyckiemu portalowi na wschodniej ścianie. I już cała opowieść może za tym iść. Dzisiejsze poczucie estetyki każe stosować czysty kamień. A setki lat temu piaskowiec był jak dzisiejszy beton. Należało go więc otynkować lub nadać kolor. Ten portal ma ochrowy kolor. Barwnik pewnie wykonano z rudy żelaza, jaka występuje między warstwami piaskowca w Wartowicach. Jest to późnogotycki robota z krzyżującym się laskowaniem. Dopiero, gdy się przyjrzeć dokładnie, widać, jak jest ono zwichrowane. W dobie autocada by to nie przeszło, w dobie gmerków nie było problemem. Gdy się przyjrzeć obramieniu, to dwa takowe są doskonale widoczne. Różne są teorie na ich temat. Mnie najbardziej przekonuje ta o kontroli jakości. Szef zlecał czeladnikowi czy uczniowi wykonanie elementu i co jakiś czas dokonywał odbioru. Każda kreska, to kolejne rozliczenie. Te gmerki są zbieżne, ale jeden z nich ma linię więcej. A po drugiej stornie jest ryt, znaczy jest wyryte. Bo gmerki są wykute. Ktoś wydrapał szalkową wagę.

Taką może przestrogę dla ratuszowych, że wszystko będzie odważone. Ale im tam nic nie jest straszne. Ciekawe, czy przy rocznych kadencjach dawni burmistrzowie i urzędnicy też tak lekko podchodzili do swoich poddanych?

Mimo, że niedawno remontowany, portal wymaga pilnej interwencji. To, że gotowe zaprawy do uzupełniania ubytków wytrzymują tylko kilka lat, każdy dobry konserwator wie. Fachowcy robią swoje własne, żeby nie wstydzić się za swoją pracę. Ale z lewej strony odpada spory kawałek kamienia. Nieco mniejszy już odpadł. Gdyby tak z góry ktoś zszedł i go zabezpieczył, żeby go przykleiła jakaś dobra ręka. Znajdzie się ktoś taki, kto zadba o zabytek, który i tak swoje zebrał? Bo jedno spojrzenie na cokół obok i widać, jak okrutnie potraktowano go zdziernicami. Takie narzędzia nie powinny mieć zastosowania! A obok wypiaskowanie elementy tablic upamiętniających ofiary wybuchu z lipca 1945 r. Dłutowanie się wypłaszczyło, ale jakie czyste!

Potem doszedłem do wodotrysku pani Bonin. Dziś to już nie jest możliwe, ale przed laty stałem przed nim z niemiecką grupą. Opowiadałem o wydarzeniu i wypowiedziałem to nazwisko, tak jak Polak je wymawia. Jedna z uczestniczek przymrużyła oczy i wyraźnie powiedziała „Von Bonin” kładąc akcent na głębokie o. Nauczyła mnie na dobre, już więcej się nie pomylę. To była urodzona bolesławianka. Jak i ja, ale trochę wcześniej. Przed salą mechanika radośnie powiedziała „Ich hab’ hier geübt” i opowiedziała o poranku po nocy kryształowej i 1945 r., gdy jej mama chciała się powiesić na strychu rynkowej kamienicy.

Ale też dzięki niej dowiedziałem się, że rocznica wydarzenia z płaskorzeźby była bolesławieckim dniem kobiet. Z pochodami, zabawami, co miała na zachowanym zdjęciu. Niestety kontakt był jednorazowy i chyba go nie zobaczę nigdy.

Mając to w pamięci przyjrzałem się pracy Jenny Louise Stefanie von Bary-Doussin. U nas te liczne imiona nie są w ogóle wymieniane. Zauważyłem po raz pierwszy jej sygnaturę.Mam niestety wrażenie, że też dobrze wypiaskowane.

Polecam poszperanie w sieci i obejrzenie jej prac. Szkoda, że tak młodo zmarła i nie wykonała więcej.

A poniżej polski krajobraz. Wodotrysk jest reliktem systemu zaopatrywania w wodę, dziś woda w nim do pitnych nie należy.

Ten śmietnik mówi sam za siebie. Miał rację artysta śpiewając „… jest tak brudno, że pękają oczy, oczy, oczy.” A może by posprzątać, przekazując worek tym u góry?

 

Tadeusz Łasica

Exit mobile version