bobrzanie.pl – to co istotne w Bolcu, Bolesławiec, informacje, blogi, sport, rozrywka, humor, imprezy, wideo

Subiektywnie z Ostrzycy

Pogórze Kaczawskie jest regionem, który przyciąga swoją różnorodnością. Jednym z wielkich magnesów jest Ostrzyca, znajdująca się na terenie rezerwatu Ostrzyca Proboszczowicka. Wzniesienie jest zbudowane ze skał wylewnych – bazaltów i jest pozostałością aktywności wulkanicznej przed milionami lat. Ale nie jest absolutnie wulkanem, bo takowy był kiedyś w tym miejscu, ale wiele metrów wyżej. To, co dziś widać, to komin wulkaniczny, którym lawa wypływała na powierzchnię ziemi. Po jej zastygnięciu zaczął się proces niszczenia skał a to co najtwardsze przetrwało i przyciąga z daleka charakterystycznym kształtem, kojarzonym z pewną japońską górą. Tym sposobem Ostrzycę zwie się śląską Fujijamą. Do oryginału nieco daleko, ale skojarzenie miłe.

Zakończony skałami wierzchołek i pewne wydarzenia sprzed pięciuset lat stały się źródłem powielanej legendy. By do niej dojść nieco historii. Wystąpienie Marcina Lutra ośmieliło też innych do głoszenia swoich rozważań religijnych. W Legnicy odważył się to robić Caspar Schwenkfeld. Początkowo miał on wsparcie księcia legnickiego, ale utracił je z powodu ataków ze strony katolickiego kleru, jak i samego Lutra. Do tego stopnia nienawidzono go, że przeinaczano jego nazwisko na Stinckfeld – śmierdzące pole. Ale nie znaczy to, że wszędzie spotkał go ostracyzm. Will Erich Peuckert podał w swej śląskiej monografii, że ideami Schwenkfelda interesował się słynny medyk Paracelsus.

Główny spór toczył się o komunię. Czy w jej czasie dochodzi do przeistoczenia wina i chleba w krew i ciało Chrystusa oraz, czy jest ona tylko wspomnieniem męki pańskiej. Ale były też inne spory dotyczące funkcji i praw kobiet, unikania wojen, czynienia dobra bliźnim, rozdziału państwa od kościoła. Jednym słowem rewolucjonista.

Niechęć do nich spowodowała, że część z nich wyprowadziła się z Legnicy do ówczesnego hrabstwa kłodzkiego, inna grupa osiadła w okolicy Ostrzycy. Proboszczów, Twardocice, Dłużec i Bielanka były miejscowościami z ich największą liczbą. Jakoś ich tolerowano, ale zmieniło się to po śmieci ostatniego Piasta legnickiego. Ponieważ księstwo stało się dziedzicznym i podległym bezpośrednio ultrakatolickim Habsburgom, zaczęto ich, jako odszczepieńców od wiary, odpowiednio traktować. Może to już wtedy powstała do dziś powielana legenda, że lecący diabeł trzymał w rękach worek z heretykami i zmęczony obniżył lot tak, że zahaczył nim o szczyt i rozsypali się po okolicy. W bardzo krótkiej wersji jest w Legendach państwa pruskiego z XIX w. Mając blade pojęcie o tym odłamie nie uważam owej opowiastki za wielkie dzieło.

Przysłani z misją jezuici doprowadzili do tego, że prześladowani schwenkfeldyści zaczęli uciekać ze swoich domów i ziem. Trafili do Herrnhut, stamtąd do Holandii, a potem do Ameryki Północnej. Ich kolonia powstała w Pennsylwanii, gdzie do dziś funkcjonują parafie szwenkfelderów. Co ciekawe, stan ten uchodzi za kolebkę amerykańskiej demokracji. Czy jakiś wpływ na nią mieli uciekinierzy z sudeckich wiosek?

W XIX w., pamiętający o swych korzeniach schwenkfeldyści, ufundowali w Twardocicach pomnik ku czci swoich przodków. Ustawiono go w miejscu, gdzie znajdował się cmentarz ich zboru. Ale ich historia wcale na tym się nie skończyła. Dotknęła mnie osobiście kilka lat temu, gdy spotkałem się ze starszym państwem. Pan mówił prawdziwie po amerykańsku, jakby z dwoma kartoflami w ustach. Chcieli obejrzeć okolicę i zasiadłem z nimi nad mapą sugerując potencjalne cele. Do momentu, gdy usłyszałem, że przyjechali do Europy, żeby poszukać śladów przodków żony, którzy byli ʃwænk’feldǝ (tak chyba można to zapisać fonetycznie) z Harpersdorf. Bez namysłu pokazałem im właściwą wioskę. Dzień później wysiedli przy ruinie kościoła w Twardocicach. Pani stwierdziła, że nie wierzyła, że uda się tę miejscowość znaleźć. A trafiła. Potem pokazałem im rzeczy, jakich w USA nie znajdą. Poziom zadowolenia turystów był na najwyższym poziomie.

A ruina o której wspomniałem ma ścisłe związki z Bolesławcem, ponieważ kościół tworzył Julius Simonetti, w swej pierwszej ojczyźnie Giulio. Budowla służyła nie schwenkfelderom a luteranom i była największym, wiejskim kościołem Śląska. Za tymi gabarytami stała bliska granica z księstwem jaworskim. Był to kościół ucieczkowy dla luteran zza granicy. To w Proboszczwie ustawiano największe zeptery w czasie świąt. Od 1945 r. postępuje coraz bardziej zaawansowany upadek świątyni. Piękniejszy jego obraz znalazłem w Heimatkalender für die Kreise um den Gröditzberg na 1930 r.

Na nieco ponad trzydziesotokilometrowej trasie tym razem go nie było. Wyszedłem na zachód od niego zmierzając na Średniak. Jeszcze w Twardocicach ujrzałem jakże polską gospodarkę. Przydrożne drzewa łatwo się wycina i handluje wyszabrowanym drewnem. Zniknęły z pobocza, starczyło kasy na wyfrezowanie karp a obok do rowu wpływają ścieki z gospodarstwa. Na to pomysłu nie ma. Po drodze jeszcze opuszczony barokowy budynek z którego ukradziono portal. Drugiego nie ruszono, bo w przeszłości zamurowano otwór drzwiowy.

Potem kawek przez pola i las. Za plecami zaś zobaczyłem pożar. Mocno dymiło za Ostrzycą.

Ciekawe czy płonął kolejny wrak? W każdym razie kontakt z jeszcze działającym numerem alarmowym straży uważam za przyjemność. Bo, gdy ktoś kiedyś będzie miał okazję z polskim 112, to się zdziwi. W razie zagrożenia życia, można się z nim pożegnać. Zanim ktoś odbierze minie dużo czasu (osobiście sprawdzane dwa razy w ostatnim czasie, ten system stworzyli geniusze bylejakości).

Po rozmowie ze strażakiem małe odbicie przez krzaki i już szczyt Świątka. Warte wysiłku. Bo Ostrzyca to tłum na szczycie a tutaj cisza i spokój. Dobre widoki i piękna wychodnia bazaltowa z małym kamieniołomem na zboczu.

Niemiecka nazwa to Heiligeberg, według legendy na szczycie miał być kościół, który z pielgrzymami spalili husyci. Z tym ruchem pątniczym wiąże się podobno nazwa Pielgrzymki.

Po kawałku na zielonym szlaku, odbiłem na zachód. W lesie kolejny, lekko zalany wodą kamieniołom, ale tym razem piaskowca. Powalone i murszejące drzewa nadają mu klimatu. A potem trafiłem do Bielanki. Jadąc drogą 364 przecina się ją poprzecznie. I to jest wielka strata, bo kościółek w wiosce jest pierwsza klasa. Malutka i inkastelowana świątynia, na murach widać wyraźnie gotyckie fragmenty. Zniszczony w 1945 r. został wyremontowany trzydzieści lat później. To, za co mieszkańcy wioski mają u mnie plusa, to drzewa. Nikt nie wpadł na pomysł oberżnięcia konarów z dorodnych lip i rosną jak prawdziwe drzewa.

Część gospodarstw zapada się w sobie, nie ma dziś chętnych do mieszkania w wiosce. A to taka ładna architektura sudecka, z deskowaniami ścian i szczytów, portalami kamiennymi i tradycyjnymi kształtami. Nie jest tajemnicą, że graniczne powiaty, które kiedyś leżały w różnych księstwach – Lwówek w jaworskim a Złotoryja w legnickim, dotknięte zostały dramatycznym upadkiem przemysłu i komunikacji po 1989 r.

Kawałek za wioską widać to doskonale przy zdewastowanej linii kolejowej łączącej te miasta. Otoczenie stacji kolejowej Skorzynice to dzikie wysypisko śmieci. W okazałym budynku zawaliły się wszystkie stropu; niczym ostatni Mohikanin tkwi ozdobnie obrobiona przez zdolnego cieślę belka z więźby dachowej. Jedyne co PKP dało radę zrobić, to wkopanie słupków w drogę dojazdową.

Następny na trasie był Zbylutów – Deutmansdorf. Nazwa dobrze znana kamieniarzom. Ta niemiecka ma wyjaśniać pochodzenie założycieli osady, którzy przybyli na Śląsk z Niemiec. Na znajdującej się po północnej stronie kueście jest kilka czynnych i opuszczonych kamieniołomów. W wiosce, co jest typowe dla tej części świata, były dwa kościoły – katolicki i ewangelicki. Tutaj tak jak w Twardocicach drugą świątynię spotkał gorszy los. Pozostał z niej cmentarz z przyrżniętymi lipami.

Tej, która pozostała, warto poświęcić kilka słów. Z daleka tchnie barokiem, z bliska gotykiem i neogotykiem. Gdy zna się trochę historię okolicy, to zbylutowski barok intryguje trochę. Jest w nim coś takiego, co sugeruje przynależność do klasztoru. I okazuje się, że tutaj też tak było, bo właścicielkami przez prawie sześćset lat były trzebnickie cysterki. Dobrodziejki były tak miłościwe dla poddanych, że w 1723 r. wybuchły rozruchy przeciwko nim.

Dość dobrze zachowały się XIII-wieczne portale i późniejsze okna z obramieniami kotarowymi. Te drugie są ciekawostką, która dotarła tutaj z zachodu. Zdecydowanie większe wzory znajdują się w Miśni na Albrechtsburgu i wyszły spod ręki Arnolda z Westfalii. Ale największe wrażenie robi wnętrze, ponieważ na środku nawy głównej stoi słup na którym opiera się sklepienie. Niewiele jest takich świątyń, z nico dalszej okolicy można polecić kościół w Żytawie, gdzie prezentowana jest w zasłona wielkopostna. Interesujące są epitafia i płyty nagrobne, wśród nich znajduje się również płycina pastora, choć kościół był ciągle katolicki; pośród symboliki powtarza się motyw wagi szalkowej ważącej dobre i złe uczynki.

Po opuszczeniu wioski wdrapałem się na kuestę i może po raz ostatni przeszedłem pod charakterystyczną linią energetyczną. Ta niższa, widoczna na zdjęciu kościoła, jest już rozbierana. Płynął nią prąd z elektrowni w Turoszowie, gdzie właśnie pisze się nowa historia przyjaźni polsko-czeskiej. Przez las doszedłem na pogranicze Żeliszowa z Ustroniem. Dziś to granica powiatów, ale przez setki lat obie wsie należały do okręgu i powiatu lwóweckiego. Po drodze nowy most na niewielkim strumieniu. Niemal jak autostradowy a to taki skromny dowód, jak wielkie pieniądze stoją za cięciami drzew w Lasach Państwowych, które pochwaliły się właśnie, że potroiły swój zysk.

To, że dochodzę już do ciągu osadniczego zasugerowały wyrzucone do lasu odpady. Im bliżej tym gorzej. Gdyby tak każdy odwiedzający cmentarz wyszedł za płot i zabrał z sobą trzy śmiecie, to może po kilku latach powróciłaby czystość. Pomimo, że niosłem już z sobą sporo, na dobry początek zebrałem trzy pierwsze i wyrzuciłem je do kontenera przed kościołem. Nie wspominając o tym, że było by miło, gdyby ktoś wczytał się w słowa papieża Franciszka o ochronie środowiska. Popiół wyrzucany za bramę plebanii nie świadczy o poważnym traktowaniu jego słów.

Turystycznie najciekawszym celem jest grodzisko datowane na XI-XII wiek. Cały jego układ bardzo ładnie prezentuje się na mapie lidarowej. Dookoła niego jest zaś całe mnóstwo pingów po wydobywaniu złotonośnych piasków. Ech, ta geologia sudecka. Nie na darmo mówiono kiedyś, że Śląsk jest skarbcem (Schlesien ist Schatzkammer).

Nie miałem zamiaru iść pod dawny kościół ewangelicki, który czasem przypisuje się kamiennogórzaninowi i budowniczemu Bramy Brandenburskiej – Carlowi Gothardowi Langhansowi. Przekonujących dowodów na to nie ma. Ten, w przeciwieństwie do twardocickiego, jakoś dotrwał do dziś i z mozołem jest odbudowywany przez Fundację Twoje Dziedzictwo.

Jeszcze potem kilka kilometrów przez Skalski Las oraz Gwarectwo (Holsteiner Wald, Zeche), gdzie uchowały się słupki graniczne z literą H. Niewielkie i niezbyt imponujące, ale można przypuszczać, że wytyczały one granicę państwa stanowego Skały.

I tak minął dzień. Planowany spacerek po Ostrzycy stał się średniodystansową wyprawą.

Tadeusz Łasica

Exit mobile version