bobrzanie.pl – to co istotne w Bolcu, Bolesławiec, informacje, blogi, sport, rozrywka, humor, imprezy, wideo

Jesteśmy tutejsi, ale korzenie mamy zewsząd

80 lat temu, 9 maja 1945 roku, w Bolesławcu pojawili się pierwsi Polacy, którzy mieli stopniowo przejmować władzę w regionie z rąk sowieckich komendantur wojennych. Kończyła się niemiecka historia tych ziem, szczególnie że rok później zaczęły się masowe wysiedlenia Niemców. Kolejni Polacy, którzy tu przybywali, mieli za sobą różne historie, przyjeżdżali z całego świata i łączyli się w pary, które w żadnym innym scenariuszu nie miałyby prawa wtedy powstać. Ludzie, których rodziny zazwyczaj od wielu pokoleń mieszkały w tej samej gminie, byli pionierami, którzy często jako pierwsi z rodu wyprawiali się na nieznane, poniemieckie ziemie, aby budować na nich zupełnie nowe życie.

Zastanowiłem się, w jakich momentach życia w chwili końca wojny byli moi przodkowie, którzy później osiedlili się w Bolesławcu lub jego okolicach. Przybywali tu przez niemal dwie dekady, mając za sobą zupełnie odmienne historie.

Mokrelipie dzisiaj.

Franciszek Mielko w 1945 roku był niemal 60-letnim rolnikiem, który prawie całe życie spędził w dzisiejszej Bośni. Jego rodzice przybyli tam w XIX wieku spod Zamościa, uciekając przed biedą i prześladowaniami religijnymi. Byli unitami, których Cerkiew została zdelegalizowana przez rosyjskiego zaborcę i których usiłowano siłą przekonwertować na prawosławie. Właściwie wszyscy unici z ich wioski, Mokregolipia, zbuntowali się i odmówili przejścia na wiarę wroga.

Jeden z synów Franciszka, Jan Milko, kończył wojnę jako partyzant Batalionu Polskiego, broniącego polskich wiosek przed napadami Niemców, Chorwatów i Serbów. Wiele lat później przywódca partyzantów, Josip Broz-Tito, odznaczy go medalem za odwagę. 21-letni partyzant, syn rolnika, całe życie spędził w Jugosławii, a Polskę znał jedynie z opowieści.

Opowieści o Polsce snuła także Agnieszka Durda, wdowa po żołnierzu Błękitnej Armii, Józefie Durdzie, zmarłym w 1924 roku. Do Bośni przyjechała jeszcze jako dziecko, gdy wraz z rodzicami opuściła rodzinne Staje, małą polsko-ukraińską wioskę pod Bełzem. Całe życie była niepiśmienna, ale wiedzą o świecie mogłaby zawstydzić niejednego inteligenta. Jej niemal 26-letnia córka, zamężna Maria Grabarz, przez ostatnie dwa lata wojny wspierała partyzantów Tity – w tym swojego męża, Andrzeja, jako łączniczka, z narażeniem życia przekazując im rozkazy i leki. Gdy walki ustały, małżonkowie mieli czteroletnią córkę i nieduże gospodarstwo rolne.

Wszyscy oni przybyli w okolice Bolesławca w 1946 roku, osiedlając się w Parzycach, Brzeźniku i Wartowicach.

Gdy wojna się skończyła, w niewielkich Stokach, skrytej w lesie wsi niedaleko Kozienic, żył młody szofer, Jan Spyra. Kawaler z rolniczej rodziny, przeżył niemiecką okupację raczej bez poważniejszych przejść. Jego przodkowie zamieszkiwali okolice Kozienic co najmniej od końca XVII wieku – a przynajmniej do tego momentu sięgają zachowane dokumenty. Z całej mojej rodziny to on jako pierwszy przybył na Ziemie Odzyskane, trafiając 25 stycznia 1946 roku do Bolesławca, a stamtąd do Tomisławia. Jego osiedlenie się było prawdopodobnie nielegalne, bo w tamtym momencie cały powiat był zarezerwowany dla Polaków z Jugosławii, ale samowolnych osadników później z reguły legalizowano.

Sklep w Hucisku, stojący w miejscu gospodarstwa Janików.

W maju 1945 roku w zupełnie innej części Polski, w Hucisku koło Biłgoraja, mieszkała młoda chłopka, Karolina Janik. Chorowita od urodzenia, w 1943 roku została wywieziona przez Niemców na roboty przymusowe do Bawarii i po pół roku zwolniona do domu z uwagi na zły stan zdrowia. Jej ojciec, Wojciech, był jednym z najbogatszych rolników we wsi, który doczekał się licznego potomstwa i jeszcze po I wojnie światowej przyczynił się do budowy nowej szkoły w centrum Huciska. Rodzina rozjechała się później po Polsce, trafiając między innymi na Ziemie Odzyskane – a konkretnie, do Tomisławia i Barda. Janikowie z innych gałęzi rodu do dziś mieszkają w Hucisku, które całe jest w zasadzie jedną wielką rodziną.

Kościół parafialny w Sierzchowach.

Zupełnie inną historię miał za sobą Jan Koza, który w momencie zakończenia wojny był zaledwie pięciolatkiem. Urodził się już podczas okupacji jako syn organisty z Sierzchowów koło Tomaszowa Mazowieckiego, Józefa Kozy, oraz jego żony Krystyny z domu Skorzyckiej. Rodziny Kozów i Skorzyckich od wieków mieszkały w pobliskim Żelechlinku i kluczu sąsiednich wsi. Organista miał w Sierzchowach zapewniony służbowy dom przy kościele, wyburzony kilkadziesiąt lat temu pod budowę remizy OSP. Wkrótce po wojnie rodzina opuściła wioskę, wracając prawdopodobnie pod Żelechlinek. W latach 60tych, gdy Jan dorósł, przyjechał za pracą do Bolesławca.

 

 

Exit mobile version