Miałem okazję porozmawiać z imigrantką. Mieszka w Polsce od 12 lat. Przyjechała tutaj studiować na Politechnice Warszawskiej i została. Dziś mówi i pisze biegle po polsku, prowadzi w tym kraju niewielki biznes, zatrudnia legalnie kilka osób, płaci podatki. Syna wychowuje na Polaka, wciąż nie ogarnęła sobie naszego obywatelstwa, bo jej się do tego nie spieszyło, choć mogła to obywatelstwo dostać już dawno.
Pochodzi ze wschodniego kraju, którego paszport nie należy dziś do lubianych w Europie i w Polsce. Nie chciała w tamtym kraju żyć.
- W tę sobotę pierwszy raz, od kiedy mieszkam w Polsce, poczułam się tutaj niemile widziana, przez dwanaście lat nie spotkały mnie tu, z powodu mojej narodowości, żadne przykre sytuacje. Przeciwnie, raczej życzliwość, gościnność, wsparcie. I musiałam przyjechać tutaj, do niewielkiego miasteczka na Dolnym Śląsku, żeby poczuć się w Polsce obco.
W bolesławieckim rynku spotkała „protest Konfederacji przeciwko nielegalnej imigracji”. Około 200 ludzi, którzy nie lubią obcych i leczą własne lęki nienawiścią.
- Nie wiem skąd w takich miejscu, w którym mieszka, pracuje i zostawia mnóstwo pieniędzy masa Amerykanów i Ukraińców, taka niechęć do obcokrajowców. Przecież wielu ludzi stąd od dziesięcioleci pracuje w Niemczech, a sam Bolesławiec to poniemieckie miasto do dziś korzystające z bogatej historii i tradycji ceramicznych. Nawet urok tutejszej architektury macie po Niemcach.
W bolesławieckim rynku przypomniała sobie oglądany niegdyś film o rodzącym się przed wojną angielskim antysemityzmie. O tym, jak czuła się tam w tamtych czasach, podczas antysemickich demonstracji, jedna z Żydówek.
- Lepiej ją zrozumiałam. Czułam się w sobotę podobnie: niechciana, zagrożona i nierozumiejącą motywów tej wrogości ludzi, którzy się tutaj zgromadzili. Musiałam przyjechać na prowincję, i to poniemiecką, żeby poczuć się w Polsce źle.
fotografia: Kazimierz Marczewski.