Nie zwykłem komentować tego, co mówią nasi politycy, bo to nie moja działka. Wolę zajmować się historią i robić to apolitycznie, w oparciu o fakty i dostępne źródła. Ale o tym, co wczoraj we Wrocławiu oznajmił narodowi Jarosław Kaczyński, trzeba powiedzieć parę słów, bo lider opozycji zahaczył właśnie o historię. I to tę regionalną.
Tu ważna uwaga – nie interesuje mnie, kto jest z jakiej partii, kiedy mówi o historii. Jeśli się z nim zgadzam, poprę jego słowa niezależnie od tego, czy popieram go politycznie, czy nie, czy głosowałbym na niego w wyborach, czy nie. A jeśli z kimś się nie zgadzam – zrobię to samo. Tu akurat swoją opinię wyraził prezes PiSu, ale równie dobrze mógłby to być ktoś z Platformy, Konfederacji, Razem czy innego PSL.
A teraz do rzeczy.
Po pierwsze – nie jest prawdą, że wrocławska Hala Stulecia upamiętniała setną rocznicę sławnej Bitwy Narodów pod Lipskiem (10.1813). Wybudowano ją po to, aby uczcić setną rocznicę wydania we Wrocławiu odezwy An mein Volk (Do mojego ludu), napisanej przez króla Prus, Fryderyka Wilhelma III Hohenzollerna. Miało to miejsce w marcu 1813 roku, gdy zaczynała się wojna o wyzwolenie Dolnego Śląska spod francuskiej okupacji. Okupacji, która nota bene dla Bolesławca mogła skończyć się obróceniem w ruinę znacznej części miasta, gdyż kilka miesięcy później Francuzi, mający już na koncie splądrowanie mieszczańskich kamienic i wygnanie większości sierot z sierocińca, planowali wysadzenie w powietrze np. kościoła przy obecnym placu Zamkowym. Z historią Polski ta odezwa ma niewiele wspólnego.
W centrum Lwowa można znaleźć dawną mleczarnię, na której odnowiono polskie i żydowskie napisy. Czy to już akt repolonizacji Lwowa? Nie sądzę.
Po drugie – twierdzenie, że od wielu lat trwa rzekoma regermanizacja Dolnego Śląska, nie ma pokrycia w faktach. Jestem w stanie zrozumieć, że rodowity mieszkaniec Żoliborza, który nigdy nie mieszkał na Dolnym Śląsku, ma problemy ze zrozumieniem kulturowo-historycznej specyfiki naszego regionu, ale zadałbym mu następujące pytanie:
Czy gdyby jeden z czołowych polityków ukraińskich oświadczył we Lwowie, że od lat trwa repolonizacja Hałyczyny (Galicji Wschodniej) i opiera się ona na upamiętnianiu polskich kart historii tych ziem, to czy prezes uznałby takie słowa za zamach na kulturę i fałszowanie historii?
Z pewnością tak – i miałby rację. Tyle że trzeba być wtedy konsekwentnym…
Gdy w 1945 roku przejęliśmy Dolny Śląsk (i inne poniemieckie tereny), przejęliśmy także jego wielkie bogactwo kulturowe. Żyjemy na ziemiach, które w swojej historii podlegały najpierw królom Czech, a od 992 roku – z przerwami – pozostawały pod panowaniem polskich Piastów. W I połowie XIII wieku to na Śląsku snuto plany zjednoczenia Polski, ale z czasem ziemie te stopniowo przeszły pod kontrolę Czechów. W 1526 roku władzę przejęli tu Habsburgowie, a w latach 1740-1742 nasz region wpadł pod panowanie pruskie. Ani Czesi, ani Austriacy, ani Niemcy nie byli tutaj okupantami – tak samo, jak my nigdy nie byliśmy nimi we Lwowie.
Słynne bolesławieckie stempelki mają przedwojenne, niemieckie pochodzenie. Po wojnie lokalne zakłady ceramiczne przejęli Polacy i wznowili produkcję, kontynuując wiekową tradycję i przez kolejne dekady znacznie ją wzbogacając o nowe, śmiałe elementy. Nie będzie „germanizacją” Bolesławca stwierdzenie obiektywnego faktu, że stempelki wymyślili Niemcy, a rozwijali i rozsławiali Polacy.
Jesteśmy tutaj od 80 lat i nikt nie podważa polskości tych ziem. To my, polscy Dolnoślązacy, odbudowaliśmy Dolny Śląsk ze zniszczeń wojennych, rozwijamy go na co dzień i walczyliśmy o niego podczas kilku wielkich powodzi. Jesteśmy tutaj u siebie. Jeśli chcemy jednak zrozumieć tereny, na których mieszkamy, jeśli chcemy korzystać z pełni ich kulturowego potencjału, przekazać nieuszczuplone lokalne dziedzictwo kolejnym pokoleniom i uczciwie patrzeć na przeszłość naszej małej ojczyzny, nie możemy udawać, że tu nigdy Niemców nie było.
A jest to zasób tak bogaty, że grzechem byłoby z niego nie skorzystać.
Nie jest germanizacją to, że na Most Grunwaldzki we Wrocławiu wróci tablica z jego pierwotną, niemiecką nazwą. Tak samo, jak polonizacją nie jest to, że na elewacji dawnego banku w centrum Lwowa kilka lat temu odrestaurowano polski napis z jego dawną nazwą.
Nie jest germanizacją popularyzowanie niemieckich kart historii Dolnego Śląska – jest to jedynie uczciwe przyjrzenie się przeszłości tych ziem i próba uwolnienia potencjału, jaki w niej drzemie. Tak samo nie będzie polonizować Galicji Wschodniej ten, kto będzie badać np. historię przedwojennego Drohobycza.
Nasze samorządy, dbając o bogate dziedzictwo kulturowe regionu, nie wysługują się Niemcom. Tak samo samorząd Lwowa nie wysługiwał się Polakom, odnawiając wybudowane tam przez naszych przodków kamienice.
Idźmy dalej. Jarosław Kaczyński powiedział wczoraj też, że W wielu miejscach organizuje się imprezy, które sugerują, że nie ma przerwy w historii. Nie, jest przerwa w historii, bo w 1945 roku dzieje tych ziem się całkowicie zmieniły. One się jakby zaczęły od początku. I to są już polskie dzieje.
Pomnik Martina Opitza w Bolesławcu.
Oczywiście faktem jest, że 1945 rok jest momentem absolutnie przełomowym, bo Dolny Śląsk stał się wtedy polski, zaczęła się też ogromna wymiana jego ludności. Ale mówienie o „przerwie w historii” oznacza jedno – wymazywanie pamięci. Na Dolnym Śląsku oznaczałoby to wymazanie niemal całej jego historii, co byłoby niedorzeczne i niegodne cywilizowanego narodu.
Prosty przykład z naszego podwórka – mamy w Bolesławcu ulicę i pomnik Martina Opitza, a o nim samym opowiada się u nas bardzo często. Opitz nie tylko był Niemcem, ale wręcz stworzył zasady nowożytnej niemczyzny. Można wręcz powiedzieć, że w pewnym sensie język niemiecki nowożytny narodził się właśnie w Bolesławcu. Czy wspominanie tych faktów spowodowało, że Bolesławiec stał się bardziej niemiecki? Oczywiście nie. A czy przemilczenie tych faktów byłoby szkodą dla miasta? Straty w dziedzinie kultury i promocji miasta byłyby bardzo poważne.
Poza tym czy chcielibyśmy, aby w Wilnie Litwini udawali, że Adam Mickiewicz nigdy nie istniał? Chcielibyśmy też, aby polskie cmentarze na Kresach wyglądały tak, jak wiele niemieckich nekropolii na Dolnym Śląsku? A może fajnie by nam było, gdyby w ukraińskim Lwowie wywierano naciski na historyków, aby nie badali starych kolekcji polskich gazet?
Na zakończenie jedna myśl. Nikt zajmujący się w Polsce historią Dolnego Śląska nie życzy sobie jego powrotu do Niemiec czy tworzenia tu jakiejś autonomii, nikt z nas nie myśli o tym i nie ma takich zamiarów. Budujemy tutaj lokalną, dolnośląską tożsamość, tak samo, jak robią to mieszkańcy Małopolski, Podlasia czy Mazowsza. Jesteśmy Polakami, tak samo, jak oni. Mamy specyficzną, wielonarodową historię regionalną i nie mamy prawa jej cenzurować czy okrajać. Wyciągamy z historii naszego pięknego pogranicza to, co najlepsze i chcemy dbać o dziedzictwo, które tutaj zastaliśmy.
A paradoks jest taki, że najwięcej haseł o rzekomej regermanizacji Dolnego Śląska podnoszą publicznie ci, którzy się jej doszukują tam, gdzie jej nie ma.