2 % – taką ilość oleju dodaje się do mieszanki paliwowej do kosy spalinowej. Więcej niż dwa lata baczyłem na klona. Przyleciało na podwórko nasiono i wyrosła samosiejka. Słowa mają swoje znaczenia, barwy i tony. Samosiejka to takie byle co, jak to samo się wysiało? Przecież szlachetne jest tylko to, co człowiek stworzy. Ale w tej samosiejce było coś wartościowego. Wiosną miała czerwone liście, które później nabierały zielonej kolorystyki i klon wyglądał jak jeden z wielu. Rósł w takim miejscu, że wszedłby w kolizję ze starszym drzewem. Przesadziłem go, gdzie nikomu nie wadził (o ma naiwności!), a w przyszłości tworzyłby fajną dominantę nad thujonami. Doglądałem i podlewałem, żeby nie uschnął. I już nie mam co doglądać.
Podczas ostatniej przechadzki stanąłem przy nim i zakląłem szpetnie widząc suche liście, bo nie podlałem na czas. Ale coś tknęło i zajrzałem na wysokość koszenia. Już nie chcę nawet próbować ustalać, kim był kosiarz, któremu zabrakło tych 2% oleju, ale w głowie. Na cieniutkim pniu wyrżnięto mu kosą spalinową koronkę dookólną (na zdjęciu tytułowym). Nie miał prawa tego przeżyć. Każdy kosiarz uczony jest obsługi narzędzia, kogo zaś obchodzą rośliny, które są narzędziem kaleczone. I przyszła mi do głowy myśl, czy ci goście w firmach, zakładach komunalnych itd. mają jakiekolwiek szkolenia z dbania o zieleń? Nie bezpiecznej obsługi urządzeń, ale troski o rośliny, które są w zasięgu ich pracy. Zadałem takie pytanie w urzędzie gminy u najbardziej kompetentnej w zakresie ochrony przyrody osoby i co usłyszałem? Nie. Wiadomo, każdy referat orze samodzielnie i rządzi się swoimi prawami. Bo inwestycje wymyślają, finanse zabezpieczają pieniądze, radni uchwalają, zlecenie, sadzenie i dalej dziura. Żadnej pielęgnacji, bo nie ma kto zrobić czy zlecić.
Za wyjątkiem kosiarza, który małą jarzębinę troszkę trzasnął, co będzie taki badyl stał. I jak od lat piszę, tak ciągle kolejne pieniądze z budżetów wszelakich są koncertowo marnowane.
Zrobiłem potem pętelkę, zajrzałem w kilka miejsc. Odpady motoryzacyjne pięknie odróżniają się od zieleni lasu i będą tak zalegać po koniec przenajświętszej Rzplitej. Skąd ta refleksja? Podsunięto mi kiedyś pod nos zdjęcie jednej z kupek z pretensją w głosie, że coś z tym trzeba zrobić. Znaczy sołtys czy radny się ma zająć. A ja już kilka razy poruszałem to niemiłe zagadnienie i zagłębiłem się w temat. A przepis mówi, że właścicielem śmieci jest posiadacz terenu i po zgłoszeniu kupy dostanie nakaz posprzątania. Więc w razie zbiegu okoliczności, gdy fotograf i właściciel gruntu jest tą samą osobą, to przysłany mu zostanie list polecony. Więc niech już leżą, kiedyś zarosną. Ciągle mam w głowie pytanie, ile osób znało sprawcę i cicho siedziało, bo nie wypada lub strach reagować. A plastików samochodowych w żadnym pszok-u nie przyjmą, można się tylko męczyć, ciąć na kawałki i dorzucać do zwykłych śmieci. Jedyne rozwiązanie dla szaraka, o którego państwo troszczy się, gdy nie przechodzi na pasach przez jezdnię (i chowający się za winklem policjant wlepi mandat), a poza tym potrafi tylko kopnąć.
Obszarnicy dalej zagospodarowują poddaną im ziemię, dla nich liczy się tylko moneta. Jest takie miejsce, które mnie ciągle intryguje pod względem przeszłości górniczej lub gospodarczej. Obok niego był staw śródpolny. Pewnie kiedyś była w nim woda, teraz nie ma co dopływać, więc dla obecnego nie-gospodarza jest to zbędny element. Od lat wrzuca do niego śmiecie i kamienie z pola. Ale w takim miejscu mogłyby wyrosnąć jakieś niechciane rośliny, zwane chwastami. Więc dokąd ramię sięgnęło, wszystko równiutko pokryto herbicydem.
Teraz widać, ile jego operatorzy wrzucili śmieci do zagłębienia. Ale też doskonale widać różnice w zagospodarowaniu. Obstawiam, że za przysłowiowego Niemca pole było zmeliorowane, obrabiał je swoim koniem, może traktorem na holcgaz. Gdy obecne monstra na kredyt wjadą na pole, z rur ceramicznych zostają skorupy. I wyciągnięte z ziemi przez preparatory czy inne nowoczesne urządzenia lądują w zagłębieniu. A pole po horyzont obsadzone monokulturą, gdzie nic innego nie ma prawa wyrosnąć.
W przerwach wyrwałem kilka stanowisk nawłoci i trochę niecierpków drobnokwiatowych, bo poza polem nikomu to nie przeszkadza. Trafiłem ostatnio na zwięzły poradnik o inwazyjnych roślinach naczyniowych (dostępny tutaj). Do biologa mi daleko, ale ile wiedzy o nawłociach, niecierpkach, rdestowcach i innych dziadach, które rozpoznałem teraz w ogródku. Będzie co robić w najbliższych latach.
Zajrzałem do bobrów, dość dobrze znam datę zniszczenia tam. Dzień po, wyjeżdżałem wczesnym rankiem na pociąg, Żeliszowski Potok niósł mętną wodę. Kilka dni później obsadzone ziemniakami pole zrobiło się zupełnie suche. Ale dom trzeba odbudować, gdy dzieci są w gospodarstwie. Są nowe tamy, obok ciągle marnuje się dawne torfowisko, osuszone jeszcze za nieboszczki PRL. A mogłoby magazynować wodę i wiązać dwutlenek węgla, co da się przeliczyć się na konkretne pieniądze, tyle że takie zagadnienia ogarniają naukowcy i ekolodzy. Wiedza w Polsce nie jest w modzie i niezbyt wielu spośród nich jest politykami, urzędnikami i włodarzami.