lip 17, 2025
60 Wyświetleń
0 0

Modne słowo

Napisany przez

Wylewa się już w pełnej krasie na nasze ulice. Sto lat temu w Niemczech miłośnicy brunatnych koszul nie owijali niczego w bawełnę i wrogowie otwartym językiem byli klasyfikowani w kategoriach rasowych. U nas już podobnie ryczą. Choć zaniepokojony poseł ziemi bolesławieckiej jeszcze jest delikatny, widząc obcokrajowca w samochodzie niepokoi się jego obecnością, tak puszcza oczko, że ci obcy to zagrożenie. Ciekawe, czy pojawi się na rynku pod plakatem o zatrzymywaniu imigracji z wykrzywionymi w grymasie wściekłości i nienawiści ciemniejszymi twarzami. Zaproponowałbym mu podróż, bo to najlepiej leczy z rasizmu i ksenofobii. Ale nie do Torunia czy Częstochowy, żeby się upewnić w szczuciu na innych, gdzie spotyka się partyjna wierchuszka.

Powiedzieć, że byłem w Afryce, to za dużo powiedziane. Byłem tylko w Zimbabwe, które na mapie świata wydaje się mniejsze od Polski, ale to skutek odwzorowania. W rzeczywiści kraj jest większy o ponad 70 tys. km². Tak naprawdę zobaczyłem trochę Harare (stolica), Chinhoyi i Banket. To trzecie miasto porównało mi się samo z Nowogrodźcem. To nie była turystyka z biura podróży. Chodziłem z całym dobytkiem po afrykańskich drogach, jeździłem na stopa, pieszo zwiedzałem Harare. Jadłem to samo, co każdy tam je. Smak mango jest niezapomniany, kawałek mięsa z tamtejszego bydła jest ciekawym doświadczeniem konsumpcyjnym, larwy motyli (madora) czy okrę (specyficzna zupa o konsystencji ciągnącego się gluta, jedzona „łyżeczką” z kaszy kukurydzianej lepionej w ręce) zjadłem bez obrzydzenia, wszystko bez użycia sztućców.

Madora z sadzą, czyli kasza kukurydziana z larwami motyli, gotowane na ogniu w świetle latarek.

Zawsze pod opieką, ale usłyszałem od swoich gospodarzy, że nie baliby się mnie zostawić samego, bo Zimba jest bezpieczne. Czy to wynika z policyjnych checkpointów na drogach, które tworzy kilka beczek pomalowanych w biało-czarne pasy, czy niedemokratyczna władza, to tego nie wiem. Zabrano mnie też samochodem w miejsca, gdzie nie wysiadaliśmy z samochodu, bo tam jednak trochę mogłoby zniknąć z naszego dobytku. Ale ludzie w tym miejscu chodzili normalnie, kupowali, sprzedawali. Jak w niejednym miejscu u nas. Wszyscy dużo ciemniejsi ode mnie, ze swoją białością byłem obiektem zainteresowania, kilka razy na ulicy lub w sklepie proszono mnie o zrobienie wspólnego zdjęcia.

Tak, starałem się chłonąć tę odmienność, notowałem, robiłem zdjęcia. Żyją tam miliony, lepiej i gorzej sytuowane. Nie ulega jednak wątpliwości, że wielu z nich chętnie wyjechałoby gdzieś do lepszego świata. Bo dla wielu z nich dzień powszedni jest walką o przetrwanie. Ubóstwo w Polsce jest niczym przy tamtejszym. Ktoś powie, że to z ich lenistwa. W życiu bym tak nie powiedział. Bo tam zwyczajnie nie ma pracy. Nie wiem, czego jest to efektem, ale jak wiem, był tam najgorszy rasizm spośród kolonii brytyjskich. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu Zimbabwejczyk był istotą bez praw. Ale wywalczyli niepodległość i raz usłyszałem dumę w głosie z tego powodu. Przy krótkiej rozmowie o wyrzuceniu białych farmerów, co doprowadziło do głodu i niedoborów żywności, że mimo wszystko przetrwali. Zasadniczo nie poruszałem tematów politycznych, bo demokracja tam mocno kuleje. Dużo o tym napisała Anne Applebaum w „Koncernie autokracja”. Gdy opowiedziałem o swoim watchdogowaniu, to szybko mnie spuentowano: „U nas byś zniknął któregoś dnia.”

Ale gdzie można się innych wzorców nauczyć? Edukacja publiczna i prywatna jest płatna. Nie masz pieniędzy, dziecko nie idzie do przedszkola, szkoły. Nikogo to nie interesuje. Językiem administracyjnym jest angielski, ale w przydomowym ogrodzie pracował młody chłopak. Ostatniego dnia się przełamał i próbował ze mną porozmawiać. Na ile potrafił powiedzieć, bo był z biednej rodziny, więc angielskiego nie znał. Ale gdy już chodzą do szkoły, to po brytyjsku mają na sobie jednolite mundurki szkolne.

Obok szkoły w Harare.

Wracając do domu, wysiadają przy tradycyjnej chacie, mają śnieżnobiałe koszule i wyprasowane spódnice czy spodnie. Nie wiem, jak oni to robią, bo prądu tam raczej brakuje. Wieczór przy latarce jest normą. I choć u nas niejeden zwolennik prawicy bredzi, że klimat się nie zmienił, to właśnie zmiany klimatu są tego przyczyną. Byłem w czasie pory deszczowej i dwa razy lekko pokropiło. Brak wody powoduje ograniczenie produkcji prądu na Zambezi i trzeba sobie bez niego radzić. Doświadczyłem tego na własnej skórzy.

Tamtejsze szkoły wyższe nie cieszą się wielkim zainteresowaniem, jeśli kogoś stać, stara się studiować za granicą. Traf chciał, że podczas lotu z Dohy siedział obok mnie chłopak, który jechał na studia do Bydgoszczy. Tłumaczyłem mu działanie komunikacji publicznej, pociągów, autobusów. Formalnie jest tam też coś takiego, ale jej stan to temat na odrębną opowieść. I tak o nim teraz myślę, czy wypada mu siedzieć na ławce w Bydgoszczy bez obawy, że jakiś pisowo-konfederacki idiota powie mu, żeby inżynier wy… do Afryki.

A on za każdy semestr musi zapłacić spore pieniądze, większe niż na Cyprze (informacja od innego Zimbabwejczyka). W dobie malejącej liczby studentów, to żyła złota dla uczelni. Nie wspominając o tym, że może zostanie u nas i będzie miał swój wkład w nasz rozwój. Jeśli zaś wróci po studiach do siebie, to niech zmienia swój kraj na lepsze.

Każdy mający dostęp do informacji z globalnego świata, chce żyć na wyższym poziomie. Jaka jest wina Kowalskiego, Smitha, Schmidta czy Mbawakiego w tym, że historyczne uwarunkowania i jego lokalni politycy ciągną kraj w dół? Żadna. Czuje beznadzieję i chęć wyrwania się do lepszego świata. Przy czym bogata północ nie chce się podzielić z biednym południem. I nie mam na myśli rozdawnictwa. Myślę o handlu, kupowaniu stamtąd czegoś więcej niż surowców. Ale nasz biały sposób postępowania, to ochrona naszych rynków. Subsydiowanie rolnictwa, gdy tam rolnik zdany jest sam na siebie i ma wyśmienite towary, ale nie przebije się na unijny rynek. Więc rusza z biedy na północ, ale tam mu powiedzą, żeby sobie poszedł precz.

Rzemiosło jest na poziomie u nas już nie występującym. To cacko z kamienia z wieloma innymi, widziałem w małym warsztacie kamieniarskim (tytułowe zdjęcie). Targowiska pełne lokalnych wyrobów, nie syfu z plastiku, który przypłynął w kontenerze z Chin (choć przejmują całe branże w kraju, władza niestety je im z ręki, mieszkańcy zaś widzą całą niesprawiedliwość i niszczenie ich ojczyzny).

Targowisko w Harare.

Żałuję, że dopiero przedostatniego dnia spotkałem chłopaka, który robił klapki z opon. Powiedziałem, że płaskich nie będę nosił z powodu moich stóp, problem zrozumiał i zaoferował wykonanie właściwych. Było już jednak za mało czasu i wróciłem bez klapek. Gdybym tylko mógł, kupowałbym wyroby z krajów, których mieszkańcy potrzebują wsparcia. Niestety, świat jest niesprawiedliwy i bogaci są coraz bogatsi, a biedni coraz biedniejsi. Ale żadne mury nie zatrzymają przed poszukiwaniem lepszego życia. Niestety natura odcisnęła na nich pigmentowe piętno i łatwo jest ich zaszufladkować do klasy nierobów. A przy ich poziomie bezrobocia i beznadziei każdy dzień jest dla wielu walką o przetrwanie. I doskonale wiem, że w Europie nie wszyscy są pracusiami.

Tak, mamy już nie tylko rasistowskie filmiki z osobami o ciemniejszej karnacji. Rasizm podlany nacjonalizmem. Asfalt ma znać swoje miejsce. Na dobre jesteśmy w otchłani rasizmu. Dzielni kibole z Wałbrzycha pierwszego obcokrajowca już pobili. Stadnie przemoc przypadła do gustu i mało jest chętnych do zaprotestowania.

Ale w polskiej naturze zawsze to było. Dobrze pamiętam z krótkiego pobytu w Londynie, gadki o ciapatych. A dla mnie to byli Pakistańczycy, z jednym dwadzieścia lat wcześniej pracowałem w niemieckich szklarniach, nazywał się Khalid. Nauczył mnie mojego imienia po pakistańsku i wymowy assalam alejkum. W USA spałem w jednym pokoju z chłopakiem z DRK (wcześniej Zair). Ten dla odmiany był w nowicjacie w Teksasie. Czy dla polskiego, rzymsko-katolickiego współwyznawcy też byłby „inżynierem”, bo miał skórę jak heban? Czy to jest wyznacznik przyzwoitości dla politycznych krętaczy i bandytów?

A w gruncie rzeczy też jestem potomkiem imigrantów. Bo moi przodkowie z golicji i głodomeri wyjechali do Bośni. Niby jedno państwo – CK Austro-Węgry, ale znaleźli się pomiędzy Turkami, Serbami, Chorwatami i Niemcami. Tak to przedstawiali w opowieściach. Potem uciekli z tego nieprzyjaznego do życia miejsca, choć nie cierpieli tak strasznego głodu jak gdzieś pod Rzeszowem czy Lwowem. Przyjechali do Polski, ale rok spędzili pod jednym dachem w swoim-nieswoim domu z Niemcami. Tam dzieci bawiły się z Serbami, tutaj z Niemcami. To jest moja historia i wiem, że migracja jest stara jak świat i żaden politycznie motywowany baran tego nie zmieni.

Tagi artykułu:
· ·
Kategorie:
Łasica

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

The maximum upload file size: 32 MB. You can upload: image, audio, video, other. Links to YouTube, Facebook, Twitter and other services inserted in the comment text will be automatically embedded. Drop file here

Bobrzanie.pl
pl_PLPolish