lip 27, 2025
392 Wyświetleń
2 0

Dość tych pseudohistorycznych bredni

Napisany przez

Może ktoś pomyśli, że irracjonalne nakręcanie antyniemieckich fobii, jakie ma miejsce we Wrocławiu, to sprawa dotycząca tylko wrocławian. A histeryczny protest wrocławskiej prawicy przeciwko rzekomej germanizacji (czy też raczej – regermanizacji) jej miasta to mało ważne dla reszty Dolnego Śląska wydarzenie.

Otóż nie.

Wywoływanie nacjonalistycznej histerii z powodu rekonstrukcji napisów z niemiecką nazwą Mostu Grunwaldzkiego robi się już naprawdę niebezpieczne. Zwłaszcza że jeszcze niedawno w Zgorzelcu mogliśmy oglądać skrajnie prawicowe bojówki spod szyldu „Ruchu Obrony Granic”, a w wielu dolnośląskich miastach odbyły się manifestacje przeciwko migrantom.

W Bolesławcu, mieście zasiedlonym po 1945 roku przez potomków polskich migrantów z całego świata, jedna z uczestniczek powiedziała otwarcie – protest jest wymierzony nawet w tych, którzy legalnie pracują w Polsce. Mamy więc szczucie na obcokrajowców i pielęgnowanie nacjonalizmu, co przywołuje wyjątkowo ponure skojarzenia.

Niemiecka tablica z XIX wieku w Otoku – pamiątka po odbudowie gospodarstwa Gottfrieda Sachsego po spaleniu go przez żołnierzy rosyjskich podczas wojen napoleońskich.

Ale do rzeczy. Tworzenie nastroju grożącej nam rzekomo germanizacji Dolnego Śląska, który ma skomplikowaną, wielonarodową historię, jest posunięciem absurdalnym i bardzo groźnym. Nasz region był polski, czeski i niemiecki, a przejściowo nawet węgierski. Mieliśmy też krótkie okupacje szwedzką, francuską i sowiecką. Żyjemy na styku kilku kultur, w XX wieku dotkniętym ogromną wymianą ludności – wypędzonych Niemców zastąpili Polacy, w dużej mierze także wcześniej wypędzeni ze swoich domów. To są kwestie absolutnie oczywiste i nikt z elementarną wiedzą historyczną nie powinien tego negować – to są po prostu fakty.

Przez wiele kolejnych lat utrzymywały się tutaj lęki związane z powrotem Niemców, co miało wtedy swoje podstawy – było świeżo po wojnie, podczas której Niemcy dopuścili się potwornych zbrodni na Polakach (np. komory gazowe w Auschiwtz-Birkenau, które ostatnio zanegował pewien odklejony fanatyk), a do 1970 roku RFN nie uznawała granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej. Trudno się dziwić, że osadnicy się bali, skoro zamieszkali w poniemieckich domach, oczywistym też jest, że chcieli oswoić nową dla siebie przestrzeń, pozbawiając ją niemieckich konotacji.

Często świadomie niszczono wtedy jednak także cenne dziedzictwo kulturowe naszego regionu – zamazywano niemieckie inskrypcje i napisy na murach, a nawet wyburzano całe kwartały starych kamienic. Dochodziło już nawet do tego, że skuwano kilkusetletnie epitafia, systemowo zaniedbywano zabytki, a w iście barbarzyński sposób celowo profanowano i rujnowano niemieckie cmentarze.

Jednocześnie nachalnie promowano absurdalną wizję historii „zawsze polskiego” Dolnego Śląska. Starano się wykreować obraz regionu, który został „podstępnie” zgermanizowany, był potem pod 600-letnią niemiecką dominacją, a w 1945 roku „wyzwoliła” go „bratnia” Armia Czerwona. Niemiecka część historii tych ziem była sprowadzana do przypominania o pruskim militaryzmie i zbrodniach Niemców z czasów II wojny światowej – pozostałe „niemieckie” tematy marginalizowano lub skazywano na zapomnienie.

Z kolei każdy polski historyczny wątek był intensywnie promowany, popularyzowany i prezentowany jako dowód obrony „polskości Dolnego Śląska” przed „germańską nawałą”. Co ciekawe, przyniosło to nawet sporo dobrego – chociażby drobiazgowe badania naukowe nad historią przedwojennej polskiej społeczności we Wrocławiu czy zaopiekowanie się przez władze piastowskimi zabytkami, takimi jak Zamek Grodziec. Dużo lepiej, niż dziś, dbano o pamięć o polskich robotnikach przymusowych – niewolnikach sprowadzonych tu przez III Rzeszę po wrześniu 1939 roku.

Ale jednocześnie staranne dobieranie faktów i pomijanie tych niewygodnych powodowało fałszowanie i manipulowanie obrazem przeszłości naszego regionu.

Grób ks. Paula Sauera – ostatniego niemieckiego proboszcza w Bunzlau. Tuż po wojnie nie pytał o wiarę i narodowość – pomagał i Polakom, i Niemcom. Jego postać powinna służyć jako inspiracja i wzór prawdziwie chrześcijańskiej postawy moralnej.

Od lat osiemdziesiątych XX postawiono na prawdę historyczną, co zaowocowało niezliczonymi korzyściami i cennymi inicjatywami kulturowymi. Dolny Śląsk od lat promuje się jako styk kultur, miejsce, gdzie szanuje się odmienności i gdzie troską obejmowane jest całe dziedzictwo kulturowe – a nie tylko jego poprawne politycznie wycinki. Dolny Śląsk to miejsce, gdzie historia służy jako przestroga, inspiracja, rezerwuar pamięci i turystyczny wabik, a zarazem nie jest odgórnie cenzurowana i manipulowana. Można tu zarówno zbudować pomnik bohaterów Solidarności, jak i zobaczyć Halę Stulecia, upamiętniającą swą nazwą wyparcie z Dolnego Śląska wojsk Napoleona, zapisanych w lokalnej historii jako zgraja okupantów i zbrodniarzy wojennych. Wiele wydarzeń budzi kontrowersje i dyskusje, ale do niedawna – pomijając margines – były one merytoryczne.

A teraz mamy rozgrzebywanie starych lęków, szczucie na Niemców (i w sumie na każdego, kto nie jest Polakiem i nie uznaje haseł o Polsce dla Polaków) i histeryczne przestrogi przed rzekomą germanizacją Wrocławia. Wygłaszanie takich bredni publicznie tylko dlatego, że na stary most mają wrócić historycznie tam się znajdujące tablice, brzmi groteskowo, ale grozi tym, że kiedyś znowu zacznie się selekcjonowanie tego, co można o Dolnym Śląsku mówić, a co nie.

Że już samo zgłębianie niemieckiej części historii tych ziem będzie etykietowane jako rzekome „sprzyjanie Niemcom” i „działanie na szkodę Polski”.

Że merytoryczną dyskusję zastąpią, pojawiające się już zresztą, absurdalne narracje o „tysiącu lat polskiego Wrocławia”. Podobne do nie mniej idiotycznych niemieckich narracji sprzed dekad, że dopiero Niemcy przynieśli na Śląsk cywilizację łacińską.

Że sięganie do tego, co w poniemieckim dziedzictwie jest wartościowe, nie będzie już wykorzystywaniem potencjału kulturowego i szacunkiem wobec przeszłości, ale jakimś „niemczeniem” regionu.

I że jak kiedyś SA pilnowała, aby nie robić zakupów w żydowskich sklepach, tak niebawem ktoś w podobny sposób „przyjrzy się” osobom mówiącym oczywistą prawdę, że Dolny Śląsk ma skomplikowaną, wieloetniczną historię. I niestety, nie zawsze był polski.

Zakończę te niezbyt optymistyczne refleksje cytatem z Ewangelii św. Łukasza, który warto przytoczyć każdemu, kto chce zaprzeczać faktom historycznym: Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie wyszło na jaw, ani nic tajemnego, co by się nie stało wiadome.

Zdjęcie tytułowe pochodzi z oficjalnego profilu prezesa Ruchu Narodowego we Wrocławiu, Miłosza Tamulewicza.

Kategorie:
Gołębiewski · news
Facebook Profile photo

Cześć ! Nazywam się Dariusz Gołębiewski, jestem regionalistą z tytułami magistra historii i historii w przestrzeni publicznej. Od 2014 roku prowadzę na Facebooku stronę regionalną o nazwie ''Bolesławiec i okolice dawniej i dziś''. Poza historią, zwłaszcza tą międzywojenną i lokalną, interesuję się literaturą i polityką, trochę też architekturą, teatrem, religią i filozofią. Jestem autorem książki pt. "Kraśnik Dolny i okolice dawniej i dziś". W wolnym czasie lubię podróże, wycieczki rowerowe, długie spacery i interesujące dyskusje.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

The maximum upload file size: 32 MB. You can upload: image, audio, video, other. Links to YouTube, Facebook, Twitter and other services inserted in the comment text will be automatically embedded. Drop file here

Bobrzanie.pl
pl_PLPolish