lut 26, 2014
3193 Wyświetleń
7 0

Oscarowe przedbiegi: Witaj w klubie

Napisany przez

Że Matthew McConaughey to jedno z najgorętszych ostatnio nazwisk Hollywood, przekonywać nikogo nie trzeba. Prawnik z Lincolna, Killer Joe, Magic Mike, Uciekinier, a ostatnio fenomenalny epizod w Wilku z Wall Street i zbierający znakomite recenzje serial True Detective przyczyniły się do tego, że postrzegany niegdyś jako typ blondwłosego surfera z romantycznych komedii aktor zyskał należną mu renomę. To jednak przede wszystkim nominowane do Oscara Witaj w klubie, niewielka produkcja Kanadyjczyka Jean-Marca Vallée za niespełna 6 milionów dolarów, było bodaj największym wyzwaniem w karierze 44-latka.

Musiał bowiem, niczym Christian Bale w Mechaniku, doprowadzić swoje ciało do ruiny, uwiarygodniając postać chorego na AIDS Rona Woodroofa, w wersji kinowej jurnego teksańskiego ogiera, rasisty i homofoba, w rzeczywistości dużo bardziej tolerancyjnego dla gejów elektryka i działacza na rzecz seropozytywnych pacjentów. Gdy czytam dziś wypowiedzi osób, które znały dzielnego Rona, a które wskazują na dysproporcje pomiędzy ich wspomnieniami a ekranowym wizerunkiem ich przyjaciela, opowiadam się po stronie filmowej kreacji – rola McConaugheya jest bowiem rasowa dlatego, że tak napisali ją Craig Borten i Melisa Wallack, dlatego, że zawiera w sobie potężny ładunek negatywnych emocji, które na pewno utrudniają widzowi identyfikację z bohaterem. Jeśli rzeczywiście Woodroof w rzeczywistości był dużo milszym i wyrozumiałym facetem, to – z całym szacunkiem – był też mniej interesującą postacią filmową.

Matthew natomiast bierze wady swej postaci za dobrą monetę i na nich buduje jej nieprzejednany charakter, umożliwiający mu pozostanie przy życiu o wiele lat dłużej niż przewidywali lekarze, ale też pozwalający mu rozwijać się emocjonalnie, często wbrew oczekiwaniom. Ron to jednak bohater przede wszystkim niezwykle przekorny – psuje plany lekarzom, organom ścigania, lecz przede wszystkim… śmierci. Ta niepokorność przejawia się także w zmianie jego nastawienia do homoseksualistów – Woodroof staje w obronie swego przyjaciela/przyjaciółki Rayon nie dlatego, że docenia głębię jego charakteru, ale ze względu na pogardliwy ton, z jakim wypowiada się o nim dawny znajomy Rona. Ten nieoczekiwany gest solidarności z zaprzyjaźnionym gejem otworzy przed bohaterem nowe możliwości – nie emocjonalne czy seksualne, a biznesowe.

Dzięki szerokim znajomościom Rayon (świetna rola Jareda Leto) i własnemu uporowi śmiertelnie chory Woodroof rozpoczyna dystrybucję nieatestowanych leków, które pomagają w walce z objawami wirusa HIV. Jak się okazuje, rynek zbytu okazuje się potężny, zaś Ron, aby uniknąć, a raczej odłożyć w czasie nieuchronny konflikt z prawem, zakłada tytułowy Dallas Buyers Club (pomińmy milczeniem polskie tłumaczenie…), w którym opłata członkowska przekazywana jest właśnie na medykamenty. Obserwujemy zatem niezwykłą walkę głównego bohatera i jego androgynicznego towarzysza z inspektorem Barkleyem, który nie zamierza tolerować bezkarnego wykorzystywania prawnych luk. Woodroof z każdym dniem, tygodniem i miesiącem jest coraz bardziej przebiegły i wyrachowany – Vallée nadaje mu cechy kalkulującego przestępcy, podczas gdy Ron walczy o przeżycie i kilka dodatkowych dolarów, aby swoje ostatnie dni przeżyć godnie.

Choć po premierze podniosły się liczne głosy krytykujące twórców za przekłamywanie rzeczywistości, sądzę, że sam śp. Woodroof nie pogniewałby się na nich, że w ten sposób zekranizowali kilka ostatnich lat jego życia. Nawet jeśli pierwowzór filmowej postaci był człowiekiem bardziej tolerancyjnym, zaś – wedle zapewnień większości pamiętających go osób – miał za sobą doświadczenia homoseksualne, to nieokrzesany i wulgarny bohater Witaj w klubie nie bezcześci pamięci Rona Woodroofa. Jego zasługi dla walki o prawa dla chorych dla AIDS zostały bowiem ukazane niczym heroiczna walka, wbrew zdrowiu, prawu i zdrowemu rozsądkowi. Jean-Marc Vallée nakręcił film, który nie razi wyidealizowanymi bohaterami, choć bywa mocno idealistyczny; nie przykuwa atrakcyjną warstwą estetyczną, choć w jego brzydocie tkwi głębokie piękno.

Potraktujcie ten obraz jako odgrzecznioną wersję Filadelfii i przeznaczcie 2 godziny na kibicowanie Ronowi/Matthew, mimo że kres jego historii nie będzie zaskoczeniem. Tego rodzaju dzieła mają to do siebie, że wciągają widza bez reszty, nawet jeśli finał od początku jest dobrze znany.

witaj w klubie

Film możecie obejrzeć w kinie Forum w Bolesławcu tylko podczas jednego seansu: 24 marca o godzinie 19 w ramach Dyskusyjnego Klubu Filmowego. Bilety możecie zarezerwować TUTAJ.

Kategorie:
recenzje
http://www.mysliwiecoglada.pl

Fan Manchester United, Jonathana Carrolla i Darrena Aronofsky'ego. W poszukiwaniach korzeni swojego drzewa genealogicznego dotarłem do połowy XVII w. Filmy oglądam na kilogramy i lubię o nich dyskutować. W międzyczasie słucham wszelkich odmian alternatywy i szukam niedrogich podróży.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

The maximum upload file size: 32 MB. You can upload: image, video, other. Links to YouTube, Facebook, Twitter and other services inserted in the comment text will be automatically embedded. Drop file here

Bobrzanie.pl
pl_PLPolish